Pierwszy raz w życiu poczułem się dumny z faktu, że jestem Polakiem, gdy miałem jakieś 8 - 9 lat, czyli około roku 1984. W szkole nasza wychowawczyni na lekcji wiedzy o środowisku (czy jak się ta cholera nazywała), czytała nam głośno i wyraźnie o tym, jaka potęgą przemysłową jest PRL; m.in. dowiedziałem się wówczas, że stoimy na ósmym miejscu na świecie pod względem wydobycia siarki. Po powrocie do domu z triumfem w głosie podzieliłem się tą wiadomością z moim Dziadkiem, na co on postukał się wymownie w czoło i stwierdził, że lepiej by było, gdybyśmy zajmowali pierwsze miejsce, a nie ósme i nie w wydobyciu siarki, tylko w produkcji mikroprocesorów i nadprzewodników. "A u nas jeden komputer na całą ulicę i jeszcze sąsiedzi się złażą, żeby zobaczyć to cudo, którym bawi się co drugi amerykański gówniarz!" - wściekał się.
Drugi raz byłem dumny w 1989 roku. Nie tylko dlatego, że na biurku miałem już Atari (wprawdzie nie najnowszy, ale w "Silent Service" i tak dało się pograć) i nie dlatego, że płyta CD to już nie był tajemniczy srebrzysty krążek znany mi tylko z telewizyjnego programu "Sonda". Nie, byłem dumny, bo okazało się, że my, Polacy, pokojowo obaliliśmy komunizm, a teraz będzie super i nauczymy się kapitalizmu i demokracji. Potem zrobiło mi się jakoś tak niewyraźnie i wreszcie przestałem być dumny w 1993 roku, bo już zaczynałem się z wolna orientować, kto jest kto. W późniejszym okresie bywało różnie, ale zazwyczaj nad dumą górowała nieufność bądź uprzedzenie; czy to do Jerzego, czy do Mariana. Jeszcze raz poczułem się dumny w roku 2005 i po części przynajmniej trwało to niecałe pięć lat, aż do pewnego kwietniowego poranka i dni następnych, kiedy to poczułem już nie uprzedzenie, lecz autentyczną wściekłość wobec ryżego kudła, oddającego najważniejszą sprawę mojego Kraju w łapy humanistów pochodzących z KGB.
Od tamtego czasu nie byłem już dumny z bycia Polakiem. Ale są ludzie, którym zależy na tym, bym zmienił zdanie. W radiowym bloku reklamowym słyszę od niedawna tajemnicze teksty (zdaje się, że jest i wersja telewizyjna, ale TV oglądam rzadko). Gada cudzoziemiec (słyszałem Niemca i Czecha, są chyba i inni), a lektor tłumaczy na polski: "Polska?... To wy jesteście numerem jeden w Europie?... Niesamowite. Myślałem, że jesteście tacy jak my!... Muszę powiedzieć znajomym, oni chyba też nie wiedzą... I co, macie zamiar pozostać pierwsi?..."(cytuję z pamięci, ale tak to jakoś idzie).
Zastanawiam się, w czym my, Polacy, jesteśmy numerem jeden. W braku wody w toalecie w pociągu i dziwnej woni, kojarzącej się z martwymi od dłuższego czasu szczeniaczkami spowijającej przedziały, na pewno. W dziurach na drogach - takich nawet w Grecji nie widziałem. W kolejkach do aptek i w oczekujących na badania lekarskie też przodujemy. W budowie i oddawaniu do użytku kilkusetmetrowych odcinków autostrad pewnie też, z tym, że na takim odcinku się nie rozpędzisz, a poza tym po jego otwarciu zaraz następuje zamknięcie i remont, bo przecież zaprzyjaźniona firma też musi zarobić. Jest to ludzkie i bardzo chrześcijańskie. W szacunkowym wzroście PKB na rok 2012 (4 %) też, tylko kto u diabła widział kiedyś na własne oczy PKB? Ja nie widziałem. Za to widziałem bezrobocie i - jak słyszę - w skali całego kraju 200 tys. pracowników tzw. pośredniaków niebawem będzie musiało ustawić się w kolejce do pośredniaków, celem znalezienia jakiejkolwiek pracy za pośrednictwem pośredniaka.
Nie wiem, kto wywala kasę na te kretyńskie reklamy, ale zadziwiająco przypominają mi one rozpaczliwe zaklinanie rzeczywistości i czasy, gdy byliśmy, wprawdzie nie na pierwszym, ale chociaż ósmym (było nie było, pierwsza dziesiątka!) miejscu na świecie w wydobyciu siarki.
"Full circle" - jak mawiają Angole.
Tomasz Kowalczyk
505 038 217, (12) 422 03 08;
e-mail klubygp@gazetapolska.pl
ul. Jagiellońska 11/7 31-011 Kraków
Layout i wykonanie: Wójcik A.E.