Pewnego dnia 1933 r. hrabia Michał Łubieński, dyrektor gabinetu ministra Becka, siedział sobie na jakiejś uroczystości obok nowego kanclerza Rzeszy, Adolfa Hitlera. Hitler był wtedy jeszcze słaby, Niemcy były słabe, więc kanclerz nie ujawniał swoich krwiożerczych zamiarów wobec Polski. Przeciwnie, pozwolił sobie na chwilę szczerości. Otóż, jak wspomina Łubieński, ponury i osowiały Hitler nagle odezwał się do niego smutno: Ich bin so muede, Excelenz, so muede
(Jestem taki zmęczony, ekscelencjo, tak bardzo zmęczony).
A przecież Hitler znajdował się wtedy dopiero na progu swojej spektakularnej kariery, która wyniosła go najpierw do rangi władcy Europy, by wreszcie wskazać mu ostateczny cel - samobójczy wystrzał w ruinach kancelarii, ostatku ruin tego, co było kiedyś Niemcami.
Przy zachowaniu wszelkich proporcji, sądzę jednak że premier Tusk mógłby dziś powtarzać tamte słowa Führera. Oczywiście, jeśli prawdą są słowa prof. Jadwigi Staniszkis, która na łamach tygodnika "Uważam Rze" stwierdziła: "Wygląda [Tusk - przyp. T.K.] niedobrze, wiadomo że ciągle korzysta ze wsparcia psychologicznego". O ile wiem, premier nie podał Staniszkis za te słowa do sądu, więc pewnie to jednak prawda.
A przecież Tusk to prawdziwy Lucky Man. Okoliczności i medialne Towarzystwo zawsze mu pomogą.
Po pierwsze - za chwilę Euro 2012. Treningi, stadiony; nagle, w ekspresowym tempie, tony asfaltu wylewane na nieukończone dotąd autostrady; minister Nowak nawija o pełnych zaangażowaniu robotnikach którzy gwarantują, że skończą na czas, "byle tylko nie padało"... Przedsmak Euro mieliśmy w sobotę w Krakowie. Kilometrowa kolejka po wejściówki na treningi zagranicznych drużyn. Bałagan, ścisk, dzieci niemal uduszone w tłumie, otwarte nie te drzwi co trzeba, ludzie stojący w kolejce od godzin nocnych pozostawieni nagle na lodzie, bo nowoprzybyli mieli szybszy refleks, straż miejska kompletnie nie panująca nad sytuacją i nagle informacja - koniec, wejściówki się skończyły. Cud, że obyło się bez rannych, albo... strach pomyśleć. Czy taki bajzel to nasza, krakusów, specjalność? Przypuszczam, że wątpię.
Dzieje się. Gorzej, że będzie się działo w miastach - gospodarzach.
Po drugie - prezydent Stanów Zjednoczonych wali pierdoły o "polskich obozach śmierci". Ja go tam specjalnie nie winię. Każdy człowiek, nawet najbardziej genialna jednostka, jest do pewnego stopnia produktem swoich czasów i swojego środowiska intelektualnego. A trudno geniuszu wymagać od człowieka którego drugie imię brzmi Hussein. Czego by o Billu Clintonie nie mówić, przynajmniej wyniósł znajomość łaciny z Oksfordu. Dzisiaj Demokraci też schodzą na psy. Ale ONI, tak chętnie przyłączający się zazwyczaj do lżenia Polski i Polaków, mogli teraz sprawę rozdmuchać i postawić zasłonę dymną. Za tą ścianą dymu leży złożony w ekspresowym tempie podpis prezydenta Komorowskiego pod ustawą o podniesieniu wieku emerytalnego.
W minionym tygodniu serwisy radiowe i internetowe (w TV było zapewne tak samo) informowały na pierwszych miejscach o zbliżającym się Euro i o wypowiedzi Obamy. Sprawa emerytur była marginalizowana.
Furda tam 67 lat! Wypada nam wejść na ścieżkę św. Antoniego Pustelnika. Wielki ten mąż, jeden z twórców monastycyzmu, urodził się w rzymskim Egipcie w połowie nieszczęsnego III w., gdy Cesarstwo znalazło się na krawędzi zagłady, której uniknięto wreszcie dzięki reformom Dioklecjana i Konstantyna Wielkiego. Za czasów jego dzieciństwa i młodości które przypadły jeszcze na czasy pełnego antyku, chrześcijan od czasu do czasu prześladowano, ale on wszystko przetrzymał, nawet najgorszą falę prześladowań z przełomu III i IV w. Doczekał Konstantyna i zrównania chrześcijaństwa z innymi wierzeniami (tzw. Edykt Mediolański), korespondował z tym cesarzem i jego chrześcijańskimi następcami - tak jakby wstępował już we wczesne średniowiecze - i umarł w roku 356, gdy cesarzem był arcychrześcijański Konstancjusz II (po prawdzie, arianin). Miał wtedy jakieś 105 lat. Nigdy nie przeszedł na emeryturę. Pracował, działał, nauczał aż do śmierci. W gruncie rzeczy pracuje nadal, bo każdy wierzący może do niego, jako świętego,
zwrócić się z prośbą o modlitwę w intencji.
Tak więc Donald Tusk powinien spać spokojnie: po co mu pomoc psychologiczna? Usłużne media uruchomią gdy trzeba zasłonę dymną, odpowiednie tematy się wyeksponuje, inne zamiecie pod dywan, a my, Polacy, będziemy pracować wzorem świętobliwego pustelnika aż do śmierci i jeszcze dalej.
Tylko żeby ta praca była - ale to już insza inszość, jak mawia jedna moja znajoma.
Tomasz Kowalczyk
505 038 217, (12) 422 03 08;
e-mail klubygp@gazetapolska.pl
ul. Jagiellońska 11/7 31-011 Kraków
Layout i wykonanie: Wójcik A.E.