Właściwie miałem pisać o czymś zupełnie innym, ale rzeczywistość znowu mnie dopadła. Smutna zresztą rzeczywistość, bo w niedzielę dowiedziałem się, że zmarł amerykański astronauta Neil Armstrong - pierwszy człowiek, który spełniając marzenia Juliusza Verne'a i tak wielu przed nim i po nim, bo aż do Lukiana z Samosaty (II w. AD) można sięgać - stanął na powierzchni Księżyca. Zerknąłem na Niezależną.pl, by przeglądnąć komentarze internautów. Spodziewałem się hołdu dla bohatera, ale spotkało mnie przykre rozczarowanie. Przykładowo, osobnik podpisujący się nickiem dziad stwierdził (zachowuję oryginalną pisownię):
Od 20 lipca 1969 roku, trwa największe oszustwo medialne naszej ery. Wmawia się ludziom, na całym świecie, że człowiek wylądował rakietą, którą ponownie wystartował. Do tej pory nikt tej sztuki nie powtórzył w warunkach ziemskich , mając do dyspozycji wszystkie współczesne zdobycze techniki, w tym w tamtych czasach nieistniejącą technologię mikroprocesorową. W kosmosie i już na Księżycu promieniowanie kosmiczne jest zabójcze nie tylko dla organizmów żywych ale i dla technologii półprzewodnikowych. Natomiast po roku 1969 statki kosmiczne amerykańskie i sowieckie kursowały na Księżyc, niemal jak tramwaje w dużym mieście. Sowieci do tego stopnia prześcignęli technologie amerykańskie, że wysyłali na Księżyc roboty które dostarczały na Ziemię próbki (...)
A niejaki "neo":
Łatwowierność Istnieje kilkadziesiąt dowodów (masa błędów w preparacji zdjęć) i drugie tyle poszlak, iż żaden człwoiek nie mógł i nie był na księżycu. Nie trudno znaleźć materiały i filmy dokumentalne, wystarczy się wysilić i trochę pomyśleć a nie bezkrytycznie przyjmować wszytko co pokazują w TV.
I tak dalej, w ten sam deseń. Oczywiście, były też głosy rozsądku, ale przeważał histeryczny wrzask: ani Armstrong, ani żaden inny człowiek nigdy nie chodził po Księżycu. Wszystko to hucpa spreparowana w filmowym studio i tyle.
Oczywiście piszą takie rzeczy durnie, którzy nie mają bladego pojęcia o astronautyce, albo ludzie naiwni, którzy dali się nabrać ludziom złej woli. Każdy z argumentów "księżycowych kłamców" - o zabójczym promieniowaniu w pasach Van Allena, o braku widoku gazów wylotowych przy starcie lądownika księżycowego, o odbiciach w przyłbicach hełmów astronautów etc. - daje się łatwo obalić, ale potrzeba by masy miejsca, żeby to wszystko opisać. Już Boy-Żeleński zauważył, że dla sprostowania jednego zdania kłamliwego potrzeba dziesięciu zdań prawdziwych - ale komu by chciało się to czytać?...
Kłamstwa pojawiły się niemal równolegle z misjami Apollo. Już w parę lat po ostatniej załogowej wyprawie na Księżyc (Apollo 17 w grudniu 1972 r.), trafił do kin film "Koziorożec 1". Opowieść fikcyjna, o locie na Marsa, ale osnuty dokładnie wokół spiskowych historyjek - poczynania rzekomych astronautów, trzymanych na Ziemi, filmowane są w starannie sporządzonym atelier i niby to przysyłane z kosmosu. Kilka lat temu na francuskim komunistycznym kanale Planete obejrzałem film "dokumentalny", zawierający tezę, że lądowanie Apolla 11 i pierwszy krok Armstronga na Księżycu realizował sam Stanley Kubrick, reżyser olśniewającej do dzisiaj "Odysei Kosmicznej 2001". No cóż, Kubrick już nie żył gdy ów "dokument" powstawał, więc nie trzeba go było prosić o wypowiedź w tej sprawie. Wygodnie. (Zresztą, autorem spektakularnych, kosmicznych efektów specjalnych do "Odysei..." był nie on, lecz Douglas Trumbull, późniejszy reżyser "Burzy mózgów" z Christopherem Walkenem; zapowiedzi takich cudów jak "Matrix" czy "Incepcja",).
Proszę zwrócić uwagę na fakt charakterystyczny: gdy sowieci wystrzelili pierwszego Sputnika, gdy posłali w kosmos pierwszego człowieka - Gagarina, gdy mieli niezaprzeczalne osiągnięcia w załogowej i bezzałogowej eksploracji kosmosu - wtedy panował ogólny podziw i nikt nie twierdził że np. wyjście Titowa w otwartą przestrzeń było zrealizowane przez wytwórnię "Mosfilm". Gdy zaś Ruskie przerżnęły z Amerykanami w wyścigu na Księżyc - natychmiast pojawiły się kursujące po dziś dzień bajeczki. Mówi to panu coś? - jak mawiał twardogłowy aparatczyk z serialu "Dom".
Był w krakowskim klubie "Gazety Polskiej" taki dziwny facet, nazwijmy go Mareczkiem. Sympatyczny, wygadany, użyteczny - bo dobry operator filmowy; nakręcił dla nas parę materiałów. Wcześniej wiele lat spędził w USA i angażował się w jakieś telewizje polonijne. Irytował mnie jednak jego nieskrywany antysemityzm i bardzo dziwne poglądy. To właśnie on podczas jakiejś dyskusji usiłował mnie przekonać, że tak naprawdę to Amerykanie nigdy na Księżycu nie byli. Ponieważ trafiła kosa na kamień (nie jestem oczywiście specjalistą, niemniej w problematyce astronautyki orientuję się nieźle) i zbijałem jego argumenty jeden po drugim, Mareczek spasował i przyznał ostatecznie, że może i wylądowali tam, ale tylko raz, a reszta lądowań to już była maskirowka. Potem Mareczek brał czynny udział w próbie rozbicia naszego klubu, a gdy się to na szczęście nie powiodło, zniknął. Snuje się jeszcze od czasu do czasu po krakowskich ulicach jak łysiejący upiór przeszłości. Parę lat temu wyszło na jaw, że w 1984 r.
został zarejestrowany przez SB jako TW "Janusz"...
I tu powracam do ludzi takich jak "dziad" czy "neo". Skoro komentują na Niezależnej, to znaczy że, być może, działają w jakimś klubie "GP". A więc powtórzę to, co w ostatnim moim felietoniku: baczcie Państwo na poglądy dziwnych ludzi, którzy czasem do klubów zachodzą.
A jeśli czytacie mnie Państwo wieczorem, to podejdźcie do okna wychodzącego na południe i spójrzcie na Księżyc (akurat zmierza do pełni) i puśćcie oko do Neila Armstronga - tak jak chciała jego rodzina.
Prędzej czy później - wrócimy tam.
Tomasz Kowalczyk
505 038 217, (12) 422 03 08;
e-mail klubygp@gazetapolska.pl
ul. Jagiellońska 11/7 31-011 Kraków
Layout i wykonanie: Wójcik A.E.