W chwili, gdy piszę te słowa, kilku moich znajomych znajduje się ciągle jeszcze w stanie podekscytowania wywołanym uczestnictwem w sobotnim marszu "Obudź się Polsko". Widzę to na facebooku. Rozumiem ich, bo brałem nie raz udział w wielkich manifestacjach i wiem, co się wtedy czuje. Tym razem niestety nie mogłem pojechać do Warszawy, czego bardzo żałuję. No, ale palmę męczeńską i tak zdobyłem 10 kwietnia tego roku, kiedy tłum omal nie zgniótł mi żeber na Krakowskim Przedmieściu.
To, że obszerne fragmenty sobotnich wydarzeń oglądałem w telewizji stawia mnie w pozycji obserwatora bardziej obiektywnego. Że wielkie i bardzo ważne wydarzenie, że rekordowa frekwencja, że "mogliśmy się policzyć" - to wszystko jest poza dyskusją. Ale są też i zgrzyty. Zerkając na relacje TV Trwam można było dojść do wniosku, że w marszu biorą udział obrońcy tej stacji, PiS i Solidarność. Obrazy tak kadrowano, że jedynie z rzadka mignął gdzieś daleko baner jednego czy drugiego klubu "Gazety Polskiej". W żadnym z wystąpień i w żadnym komentarzu, o ile się orientuję, o naszym środowisku nie było ani słowa. Jak również i o akcji Ewy Stankiewicz i Tomasza Sakiewicza pod budynkiem TVP. Więc po to moi przyjaciele z Krakowa tłukli się autobusem pięć godzin w jedną i pięć w drugą stronę, żeby ich nie dostrzeżono? A ci z klubów "GP" za granicą? Doprawdy, przypomina mi się niemiła sytuacja z 2007 r., kiedy to w gmachu sejmu uczestniczyłem w obchodach 25 rocznicy obalenia rządu Jana Olszewskiego. Dziękowano wówczas za niezłomne wsparcie mediom toruńskim, ale o obecnych w Sali Kolumnowej przedstawicielach redakcji i klubów "GP" nikt się nie zająknął.
A teraz jest już po marszu. Emocje z czasem opadną i cóż zostanie? Komentarze i podsumowania mediów mainstreamowych były, oczywiście, zazwyczaj negatywne - od śmichów - chichów, po patetyczne apele o przeciwstawienie się "faszyzmowi". Aczkolwiek, o dziwo, takiemu Jackowi Żakowskiemu (przy zastrzeżeniach) w sumie ten marsz się podobał. Nie brakło jednak opinii, że Jarosław Kaczyński firmując swoją osobą całe wydarzenie "strzelił sobie w stopę". Bo najpierw debata o gospodarce i ekonomii - tu nawet przeciwnicy PiS niechętnie, półgębkiem, ale przyznawali że to całkiem niezły pomysł. I że stawia tę partię w roli "normalnej", "umiarkowanej". Ale marsz - to znowu zwrot ku żelaznemu elektoratowi. A więc obijanie się od ściany do ściany. W poniedziałek zaś - prezentacja prof. Glińskiego, kompetentnego, wyważonego naukowca jako kandydata na premiera "rządu technicznego"
Faktycznie, trudno się w tym połapać.
Ja nie miałbym osobiście nic przeciwko temu, by premierem został Piotr Gliński, ale powiedzmy sobie jasno: wotum nieufności dla obecnego rządu nie ma szans i szacowny socjolog żadnym premierem nie zostanie. Podzielam zdanie Ryszarda Kapuścińskiego, że musimy wziąć wszystko, bez żadnych półkroczków. I jedynym naszym kandydatem na premiera może być tylko Jarosław Kaczyński.
Setki tysięcy radosnych, podekscytowanych Polaków - patriotów wyjechały w sobotę wieczorem z Warszawy i - nadal jesteśmy tam gdzie byliśmy. Osobiście sądzę, że PiS powinien wreszcie zdecydować się na zwarty, całkowicie jednoznaczny przekaz. Oraz że CAŁY SZEREG podobnych inicjatyw jak marsz "Obudź się Polsko", mniejszych, ale uporczywie i w sposób ciągły organizowanych to tu, to tam, to byłaby lepsza metoda na wprawienie rządzącej sitwy w drgania, od których wreszcie układ zacząłby się sypać. Lepsza niż jeden, wprawdzie bardzo wielki, ale tylko jeden marsz.
Jednorazowe uderzenie potężnego strumienia wody nie zaszkodzi granitowej ścianie. Ale kropla drąży skałę.
Tomasz Kowalczyk
505 038 217, (12) 422 03 08;
e-mail klubygp@gazetapolska.pl
ul. Jagiellońska 11/7 31-011 Kraków
Layout i wykonanie: Wójcik A.E.