W styczniu ubiegłego roku w notce pt. "Nabrani przez redaktora" pisałem między innymi, cytuję: "Trzeba też chronić przed pandemią post-komuny tożsamość społeczności lokalnych. Ostatnio z zaniepokojeniem stwierdziłem, że w jury przyznającym Nagrodę Miasta Krakowa nie zasiadał ani jeden Krakowianin. Nie wolno się oczywiście zamykać na nowych ludzi, czy też ich broń Boże dyskryminować, ale też nie można biernie oddawać pola nieczującym miejscowych tradycji elementom napływowym, co prowadzi do zagubienia tożsamości Królewskiego Miasta...",koniec cytatu.
Po zamieszczeniu tego tekstu w Internecie stałem się obiektem dywanowych nalotów kawiarnianych bombardierów z krakowskiego Stowarzyszenia Mieszkańców "Żaczka", kultowego akademika, gdzie w czasach komuny zagnieździła się śmietanka zamiejscowych działaczy studenckich i pieszczonych przez władzę ludową uczelnianych aktywistów partyjnych, a także przeurocza wagancka czereda niewylewających za kołnierz i lubiących się zabawić studentów szeregowych, no i konfidentów, którzy byli wszędzie. Nie ciągnę dalej wątku, bo jeszcze coś chlapnę. Słowem, taki krakowski substytut warszawskiego "Stowarzyszenia Ordynacka" Włodzimierza Czarzastego.
A status i ambitne cele Stowarzyszenia Mieszkańców "Żaczka" wręcz modelowo ilustruje trzecia zwrotka hymnu tej post-młodzieżowej kompanii miłośników wód wyskokowych i ober-majstrów od robienia błyskotliwych karier, cytuję:
Ja tylko jeszcze dodałbym od siebie, że wyrośli z tej "studenckiej braci" ministrowie i prezesi stanowią znakomitą większość w stosunku do biedujących cieci, a w zastępach "absolwentów" tej czerwonej żakinady aż się roi od nazwisk najdostojniejszych "tam i teraz" krakowskich notabli.
Po ukazaniu się wspomnianego tekstu o nad-redaktorze niegdyś poczytnej Gazety, który zrobił naród w trąbę, w geriatrycznej kawiarence Vis a Vis w Krakowie, zagonił mnie do narożnika pewien "radosny deliryk" ze "Starego Żaczka". I choć czasem ręka świerzbi żeby w japę strzelić przyznaję, że inteligentna bestia. Ów znany z ciętego jęzora podwawelski fighter salonowy wagi superciężkiej zadał mi cios tak zaskakujący, że go w pierwszej chwili, uczciwie przyznaję, nie zdołałem odparować.
Powiedział mi, bowiem, cytuję: "żebym nie pitolił o krakowskich elementach napływowych, bo wszystko, co pożyteczne w Krakowie zrobili przyjezdni, którzy wyszli z "Żaczka", a Krakusi są pod Wawelem po to, że ktoś musi zamiatać ulice...", koniec cytatu.
A kiedy z wrażenia opuściłem gardę wypuścił podbródkowego haka zadając pytanie, cytuję: "czy jako akademik z długoletnim stażem wiem, że od roku 1945-go na Uniwersytecie Jagiellońskim nie było do roku 2012-go ani jednego rektora z Krakowa...", koniec cytatu.
Nie było łatwo się bronić, bo w kawiarni oprócz wspomnianego Muhammada Ali, było jeszcze kilku sekundujących mu pieszczoszków nowej władzy, a próbujący mnie nieśmiało bronić kumpel musiał spuścić z tonu, bo go gawronim zwyczajem zakrakali.
Z lekka oszołomiony pomyślałem sobie, że to tylko takie "ich chwyty", lecz na wszelki wypadek postanowiłem rzecz sprawdzić. Niestety, z tymi rektorami to prawda, a po głębszej analizie problemu stwierdziłem ze zgrozą, że od wielu dekad prawie wszyscy krakowscy prezydenci, marszałkowie, redaktorzy gazet, sekretarze partii, prezesi, dyrektorzy, rektorzy i wzięci profesorowie renomowanych krakowskich uczelni to wywodzący się z pnia "Starego Żaczka" zamiejscowi studenccy aktywiści namazani przez komunę.
Już słyszę jak krakowscy bojownicy walecznych szwadronów Ojca Dyrektora złorzeczą, że to nic innego, jak post-komusza sitwa. Że to wyzuta z poczucia obciachu klika beneficjentów okrągłego stołu. Że to przestępczy układ działający na zasadzie - ty odpowiednio zagłosujesz, przedstawisz sprawę na wykładzie, zaopiniujesz oskarżenie, zagrasz bądź zaśpiewasz tak, jak trzeba, a w rewanżu my już się postaramy o ciepłą posadkę w magistracie, awans na uczelni, prokuraturze, sądzie lub redakcji, a jak będzie trzeba załatwimy lukratywny grant, przetarg bądź zlecenie i tak ustawimy jurorów żebyś dostał jakąś statuetkę, nagrał płytę, wydał książkę i tak dalej. Że w wyniku grubej kreski tych krwiopijców do dnia dzisiejszego nikt nie ruszył i, że to wciąż oni pociągają za sznurki. Że to właśnie oni jeszcze zaGomułki obsadzili przyczółki i strategiczne stanowiska w mieście, które później przejmowały w spadku i nadal przejmują ich dzieci, wnuki i ziomkowie.
Wszystko to prawda. Napisałem na ten temat na blogu ponad trzysta pięćdziesiąt tekstów.
Ale, co znamienne dla Krakowa, te wszystkie dramatyczne żale "praworządni" Krakowianie wylewają z siebie, a jakże by inaczej, ledwie, co słyszalnym szeptem rozglądając się strachliwie dookoła, czy ktoś broń Boże nie słyszy.
Oczywiście, że nas za komuny wydutkano. Lecz pozwólcie mi powiedzieć głośno, że znacznie gorszym złem było, iż strachliwi Krakowianie dali bierne przyzwolenie dziejącemu się łajdactwu.
Bo do śmierci nie zapomnę jak po ogłoszeniu stanu wojennego, moja macierzysta Uczelnia, jako jedyna z trzech w Polsce, przeprowadziła strajk czynny, za co wtenczas straszono więzieniem, z karą śmierci włącznie. Och, ileż ja się wtedy nauczyłem. Bowiem za ogłoszeniem strajku głosowali wszyscy, a więc ponad dwa tysiące osób, a na strajk przyszło nas trzy setki z niewielkim okładem. Reszcie rozchorowały się dzieci, pomarły teściowe, bądź dopadł ich atak woreczka.
A jak nas spacyfikowano, płakać mi się chciało na myśl o tym, co się stało z etosem, o który walczyłem ryzykując życiem, kiedy się biłem z ZOMO pod Arką w Nowej Hucie, a w tym samym czasie nowe pryncypia tworzyli na sępa cwani dekownicy, których na strajku nie było, bo zrobili w gacie.
W tle, legendarny Jacek Kaczmarski śpiewał swoje "Mury", a ja słuchając tego, co wówczas ściemniali Jaruzelski, a potem Wałęsa, Kwaśniewski i obecnie urzędujący prezydent oraz ich zdumiewająco liczni poplecznicy, tylko dzięki twardej szkole życia zdołałem przetrzymać tę obłędną wirówkę absurdu.
I tylko w pamięci pobrzękują mi strzępy ułańskiej piosenki, którą jak byłem mały, mama z tatą śpiewali podgrywając sobie na naszym Steinwayu:
Pomódlmy się za nich!
I pusty śmiech mnie ogarnia, jak teraz byle grajek mieni się opatrznościowym bardem. Tak żałosnej farsy nawet Mrożek z Witkacym by nie wymyślili.
A Krakusów en mass pytam. Co zrobiliście jak post-komuna zawłaszczała Polskę? Widzę, że większość z was milczy i spuszcza wstydliwie powieki. No, to wam powiem. Wtedy, gdy jedni narażali zdrowie i karierę, wy pucowaliście "herbowe" srebra i ramy portretów waszych genetycznie strachliwych przodków. Wtedy, gdy inni drukowali na offsecie bibułę, wy byliście zajęci froterowaniem na wysoki połysk rozeschniętych parkietów waszych zapyziałych salonów. Wtedy, gdy za wolność ginęli ludzie, wy liczyliście ile wam się zbiło filiżanek z waszych miśnieńskich serwisów rodowych.
Takie były wówczas postawy, na szczęście nie wszystkich, podwawelskich mieszczan. Tak, Tak. Nigdy nie zapomnę, jak po katastrofie Tupolewa w studenckiej Kolegiacie św. Anny odprawiono mszę za ofiary tej tragedii, a nie tylko w kościele, ale i na Plantach brakowało miejsca. Ale przyszli sami studenci, głównie ci z akademików, bo profesorowie nie mieli odwagi (byłem i na własne oczy to widziałem). Dlaczego? Bo już była decyzja o pochówku Prezydenta Kaczyńskiego na Wawelu, a uczestniczenie w tej mszy było politycznie niepoprawne.
A płonące znicze ułożone w krzyż przez studentów na skwerku przed Collegium Novum jacyś zwyrodnialcy, na polecenie jeszcze gorszych renegatów wyrzucili na śmietnik pod osłoną nocy, by nie zostało po nich śladu nim urzędnicy wstaną, a studenci przyjdą na zajęcia. W życiu się tak nie wstydziłem za mój ukochany Kraków.
Bo Jagiellońska Wszechnica zabarwiła nam się na różowo ostatnimi laty tak jaskrawo, że ilekroć przechodzę opodal Plantami odruchowo przymykam powieki. Tak. Tak. Lewactwo zdominowało tę niegdyś suwerenną i autonomiczną światopoglądowo Uczelnię.
Co tedy robić pytacie? Odpowiadam.
Nie należy się domagać zemsty ani kary, bo się przedawniła. Lecz trzeba konsekwentnie demaskować zakłamanie, bezideowość, miałkość światopoglądową, bezwzględny pęd do kariery na skróty i prawdziwe rodowody post-komuszych podwawelskich "elit". Bo większość tych, którym do niedawna słoma z butów wyłaziła, dorobiła sobie w międzyczasie wielkopańskieżyciorysy i w Krakowie coraz więcej dobrze urodzonych z Kłaja, a bracia Janiccy nie mogą nadążyć z grawerowaniem kamieni sygnetów herbowych, noszonych na małym palcu, by wszyscy widzieli.
A więc, nie obrażać, nie dyskryminować, ale mówić prawdę, unikając jak ognia tonów cierpiętniczo martyrologicznych, co drażni i zniechęca młodych.
Że już za późno? Że musztarda po obiedzie? Że Polska już dawno zwinięta?
Guzik prawda, jak zwykł mawiać odważny ksiądz Tischner. Doskonale pamiętam, jak w marcu roku 1968-go szansa była jeszcze mniejsza, a nam studentom, jak tylko zdjęto z afisza mickiewiczowskie "Dziady" wystarczyła jedna mała iskra, żeby zmienić Polskę.
Jeszcze nie jest za późno. Czas okupić winy i naprawić błędy.
Dlatego 29-go września zwleczcie się z tych waszych nadżartych przez mole wysiedzianych kanap i foteli, wywietrzcie z naftaliny kapelusze i etole i pojedźcie do Warszawy.
Nie po to, by się wdawać w przepychanki z prowokatorami. Czas walk o Monte Casino już dawno przeminął i nowego znaczenia nabierają słowa:
505 038 217, (12) 422 03 08;
e-mail klubygp@gazetapolska.pl
ul. Jagiellońska 11/7 31-011 Kraków
Layout i wykonanie: Wójcik A.E.