Sporo ostatnio pisze się o księżach męczennikach okresu komunistycznego. Ich godnym patronem zapewne będzie ks. Jerzy Popiełuszko, niemal na oczach całego świata zakatowany przez bezpiekę. Do męczenników można by zaliczyć także Jana Pawła II, bo przecież rany odniesione na placu św. Piotra były zemstą za jego nieustępliwą wiarę. Trochę mniej mówi się i pisze o prześladowaniach zakonników, a szczególnie zakonnic. Jakiś czas temu wręcz uderzyła mnie informacja, że pośród dziesiątek tysięcy sióstr bezpiece udało się zwerbować zaledwie co tysięczną. Nie wiem, czy kobiety były bardziej wierne Kościołowi, czy też reguły zakonne ułatwiały im trzymanie się z dala od pokus wysuwanych przez tajną policję. Za to represje, jakie spadały na zakony, były wręcz nieporównywalne do tego, co działo się w parafiach diecezjalnych. Komuniści bali się tej zwartej i mało dostępnej dla nich struktury, i - jak się okazało - słusznie.
Ostatnio miałem okazję wysłuchać opowieści warszawskich sióstr wizytek. Barokowy budynek klasztoru dosłownie cudem przeżył Powstanie Warszawskie (jest dzisiaj jednym ze skarbów narodowej kultury), a następnie służył jako tajne seminarium dla duchownych z Węgier i Czech. Na początku PRL komuniści chcieli pozbawić zakonnice zabudowań przyległych do klasztoru, które były ich ważnym zapleczem gospodarczym. W obronę wziął je prymas Stefan Wyszyński. Zarzekał się, że o grabieży na siostrach będzie mówił w każdej homilii. Ale komuniści zaparli się i nasyłali kolejne kontrole. Sprawa nie była prosta, bo wizytki w zabudowaniach trzymały zwierzęta hodowlane, a to już zupełnie kłóciło się z wyobrażeniem nowoczesnego miasta w wersji socrealistycznej. Podczas kontroli siostry próbowały uciszać swoje świnki, by te hałasem nie dawały pretekstu do eksmisji. Trzoda chyba wyczuwała, że "swój" kręci się w pobliżu, i robiła radosny rwetes.
Zbliżał się termin ostatecznej kontroli. Panowie z urzędów zostali zaproszeni do wizytek na kolację. Na czele inspekcji stał najbardziej nieprzejednany (niestety, nie udało mi się ustalić jego nazwiska) wróg zakonu. Kontrola przyszła i czekała na szefa. Nie doczekała się. Rano okazało się, że umarł w drodze na inspekcję. Od tej pory siostry zostawiono w spokoju. Komuniści po cichu mówili, że bali się "tych czarownic" z Krakowskiego Przedmieścia. Trochę to wyglądało dziwnie: naokoło wielkie sowieckie imperium, ludzie tysiącami siedzieli w więzieniach, a w ZSRR milionami w łagrach, niezwyciężona Armia Sowiecka rozjeżdżała czołgami niepokorne narody, prymas Polski trafił do więzienia, a lęk budziło kilkadziesiąt sióstr w środku Warszawy. Grupka komunistów oddelegowana do zwalczania klasztoru, nie rozumiejąc wprawdzie, co się dzieje, zaczęła podejrzewać, że ma do czynienia z siłą, z którą lepiej nie zadzierać.
Ta historia świetnie pasuje do klimatu Bożego Narodzenia. Trudno uwierzyć w to, co stało się dwa tysiące lat temu. Trudno przejąć się opowieścią powtarzaną co roku i obronić ją przed powszedniością. A jednak wtedy pojawiła się na świecie Siła, która w jakiejś drobnej części wzięła pod ochronę siostry z Krakowskiego Przedmieścia i tak bardzo przeraziła osobistych wrogów Pana Boga. Niesamowita moc tamtego wydarzenia zmienia dzieje świata i ludzkie historie. Wielu z nas patrzy z lękiem na przyszłość Polski, widzi tłumy ludzi omotane nowoczesną propagandą. Czasem wydaje się, że jesteśmy jedynie biernym pionkiem poruszanym przez mocarstwa. Może tak właśnie często bywa. Ale istnieje też inny wymiar świata, dobrze znany siostrom wizytkom. Imperia rozpadają się na naszych oczach, napompowane przez media autorytety topnieją szybciej niż wiosenny śnieg. Wszystko, co było groźne i przerażające, blednie ze światłem poranka. A póki jest noc, pamiętajmy, że w jej środku urodził się Ktoś, kto dał nadzieję, że może być inaczej.
Tej nadziei Państwu życzę w święta Bożego Narodzenia i w Nowym Roku, który, zdaje się, będzie naprawdę niezwykły.
Tomasz Sakiewicz