Klęska "pomarańczowej rewolucji" na Ukrainie przypomina nam środkowowschodnie realpolitik. Rosja jak zwykle bezwzględnie rozegrała błędy reformatorów. W ukraińskiej demokracji jak w soczewce skupiają się wady rządów krajów, które uciekły od komunizmu. Zmęczone niezrozumiałą walką społeczeństwo wybrało polityka, który choć, jak mówią, przynosił wstyd, kojarzył się ze stabilnością. Tak właśnie w 1995 r. do władzy doszedł w Polsce Aleksander Kwaśniewski. Mimo to cztery lata później zostaliśmy przyjęci do NATO. Rządy Kwaśniewskiego nie przeszkodziły też w rozpoczęciu procesu lustracji. Wyzuci z idei komunistycznych aparatczycy poszli za silniejszym.
Jeżeli Rosja chce politycznie połknąć Ukrainę, musi w taką operację mocno zainwestować. W polskim interesie leży to, by Zachód Rosję przelicytował. Dzisiaj jest mało zdolny do takiej gry. Nie zmienia to faktu, że zwycięzca wyborów, Wiktor Janukowycz, właśnie w Polsce powinien szukać drogi na Zachód.
Rosji nie stać na prawdziwie imperialną politykę. Problem w tym, że kierownictwo tego państwa słabo zdaje sobie z tego sprawę.
Nad Gruzją wisi gigantyczne niebezpieczeństwo bezpośredniej rosyjskiej agresji. Tym razem nie będzie solidarnego oporu Europy Wschodniej. Kreml jest w stanie doprowadzić do upadku swoją gospodarkę, byle poszerzyć obszar panowania. Rosja przypomina dzisiaj nienasyconego potwora, który w miarę połykania nowych potraw dostaje coraz większej niestrawności.
Czuje to, ale jednak nie potrafi się powstrzymać przed pożeraniem bliźnich.
W tej sytuacji ogromne znaczenie mają wydarzenia najbliższych miesięcy w Polsce. Wybranie słabego i chwiejnego prezydenta spowoduje, że apetyt Moskwy będzie coraz większy. Problem w tym, że każdy kandydat prawicy zdolny jak równy z równym rozmawiać z Moskwą ma dzisiaj gorsze notowania niż ludzie znani z giętkiego kręgosłupa. Bardzo uważnie obserwuję badania i nie znam nikogo, kto po naszej stronie mógłby mieć lepszy wynik niż Lech Kaczyński. To jak na razie jedyny kandydat antykomunistycznej prawicy, który według dostępnych mi sondaży przechodzi do drugiej tury.
Oczywiście istnieje poważny problem: co z drugą turą i jak pokonać negatywny wizerunek PiS w oczach większości społeczeństwa. Mam wrażenie, że przeciwnicy kandydowania Lecha Kaczyńskiego popełniają tu ten sam błąd, co niektórzy stratedzy PiS: nieważne pryncypia, ważny jest wynik. Jeżeli wynik ważniejszy, to rzeczywiście wszystko jedno, kto kandyduje. Jeżeli jednak nie wszystko jedno, to w tej walce są ograniczenia. Z nienawiści do PO (a chyba nikomu ta ekipa nie wyrządziła osobiście większej krzywdy niż mnie) nie dam sobie wmówić, że jedyną alternatywą jest koalicja z postkomunistami. Te dwa bieguny się nie przyciągają. Wynik będzie raczej ujemny. Łatwiejszy do przejęcia jest elektorat Platformy. Po pierwsze, jest go dużo więcej, po drugie, część tego elektoratu czuje wspólne korzenie solidarnościowe. Nie wiem, dlaczego moralne jest rozpatrywanie powrotu do władzy przy pomocy postkomunistów, a absolutnie wykluczone porozumienie (oczywiście po wyborach) z PO. Tusk będzie słabł, a podziały w Platformie staną się coraz bardziej widoczne. Może warto wtedy skorzystać z okazji. W każdym razie część elektoratu PO nie będzie chciała głosować na Bronisława Komorowskiego, człowieka, który do dziś broni WSI. Jeżeli Kaczyński chce wygrać drugą turę, będzie musiał wykonać gest w stosunku do jednej z dwóch dużych formacji. Mam nadzieję, że nie będą to postkomuniści.
***
Tak à propos budowania negatywnego wizerunku PiS - kluczową rolę odegrało ugruntowanie w wyborcach przekonania, że kierownictwo rządu Jarosława Kaczyńskiego miało na sumieniu naciski w sprawie śledztwa dotyczącego Barbary Blidy. Prokuratura uznała to za czysty wymysł.
Oczywiście sprawę po raz kolejny niemal przemilczano. Dwa lata nagonki i skończyło się na drobnych wyjaśnieniach.
Tomasz Sakiewicz