Wróg ludu
Podróż do wnętrza III RP
Rzadko poświęcam swój komentarz wydarzeniom kulturalnym, a za takie należy uznać pojawienie się na ekranach kin filmu Jacka Bromskiego "Uwikłanie". Jestem jednak przekonany, że to dzieło zasługuje nie tylko na wnikliwe recenzje, ale i na trochę głębszą refleksję.
Film dokumentalny, chociaż niemal wyparty z telewizji i kompletnie z kin, przeżywa właśnie renesans dzięki drugiemu obiegowi, jaki współtworzymy w "Gazecie Polskiej" i w setkach pokazów organizowanych przez kluby "GP". Państwa zaangażowanie w akcje kupowania i rozdawania dodatkowych egzemplarzy gazety, szczególnie z filmami na płytach DVD, pozwoliło na przełamanie coraz silniejszej w Polsce cenzury i na ratowanie wartościowego dokumentu (w najnowszym numerze "GP" jest kolejny film, prawdziwa perła, będący jednocześnie odpowiedzią na rosyjską propagandę o rzekomych polskich zbrodniach wojennych, które miały usprawiedliwić Katyń).
Zupełnie inaczej niż filmów dokumentalnych toczyły się losy produkcji fabularnych. Na palcach jednej ręki można policzyć dobrą polską sensację. Pomysły na genialne scenariusze, choćby wychodzące spod pióra Ziemkiewicza, Wolskiego czy Wildsteina, kończą na etapie nieźle nawet sprzedawanych książek. Polskie kino inwestowało trochę w komedię. Była ona apolityczna albo mieściła się w wąziutkich ramach politycznej poprawności.
Film Bromskiego to całkowite zaprzeczenie dotychczasowych trendów. Po pierwsze, jest naprawdę niezłą sensacją. Po drugie, kompletnie nie przejmuje się panującą tu modą na chowanie głowy w piasek w sprawie wpływów bezpieki w III RP. Po trzecie, śmiało grzebie się w PRL-owskiej przeszłości, jakby Adam Michnik zmarnował życie na wspieraniu IPN, a nie tłumaczeniu twórcom, że to najbardziej zdrożna rzecz na świecie. Podobno naczelny "Wyborczej" miał powiedzieć Bromskiemu, że jego film jest dobry, ale niestety bardzo PiS-owski. Ostatnie, czego chciałby Bromski w życiu, to zostać PiS-owcem. Reżyser wcale nie pała miłością do IPN. Owszem, w trakcie filmu przyznaje rację zwolennikom "wyjaśniania przeszłości", ale robi to niemal niechętnie. Jednak Bromski taką konieczność właśnie dostrzegł. Dostrzegł coś więcej: drugie życie bezpieki w III RP. Główna bohaterka jego filmu, prokurator wyjaśniająca zagadkę "zwyczajnego" morderstwa, to typowy PO-wski "leming". Chcąc uczciwie wykonywać swój zawód, idzie pod nóż
najbardziej bezwzględnej mafii świata. Przebudzenie jest piorunujące. Nawet dla mnie.
Kierowana przeze mnie gazeta, przy dynamicie Bromskiego, to umiarkowane, pełne spokoju pismo dla ludzi o temperamencie bibliotekarzy. Bromski może się jeszcze łudzić, że zrobił drobny skok w bok, że nakręci film, w którym skrytykuje Kaczyńskiego i Macierewicza, i jakoś to będzie. Niestety, salon to brzydka, pełna kompleksów małżonka, która takich zdrad nie cierpi. Przeprosić pozwolą, ale kopa i tak dadzą.
Panie Jacku, witamy w realnym świecie.
Tomasz Sakiewicz