Więcej pytań niż odpowiedzi


Zawsze zastanawiam się, po co ludzie startują w wyborach? Pierwsza tura dała odpowiedź jedynie w paru wypadkach. Pominę tu osobników, których jedynym celem jest zaistnienie w mediach. Jednak konia z rzędem temu, kto wyjaśni, po co startowali panowie Olechowski, Jurek, Pawlak?

I nie chodzi nawet o to, że przegrali, ale nie mogę zrozumieć, czemu nie próbowali uzyskać choćby przyzwoitego wyniku?

Andrzej Olechowski, jak na weterana polityki, zachowywał się bardziej niż niezrozumiale. Mógł nie startować w ogóle, ale kiedy ruszył, powinien kreować się na Mściciela - współtwórcę Platformy wygryzionego z kierownictwa, który powraca i rozlicza z niezrealizowanych obietnic, zaniedbań, błędów, afer i innych łajdactw. Biorąc pod uwagę niemałą część elektoratu, tych, którzy zawierzyli PO, a dziś jest im wstyd lub głosują na zasadzie mniejszego zła lub przeciw "kaczyzmowi", ofensywna strategia mogła dać mu nawet dwucyfrowy wynik, a Piskorskiemu i SD wejście przynajmniej do II ligi.

Szansą Marka Jurka było odegranie roli prawicowego ekstremisty. Skoro i tak postanowił oddać swoje głosy na PiS, czemu nie zebrał ich 10 proc.? A mógł. Mógł przecież postawić wszystkie pytania, których Jarosławowi Kaczyńskiemu nie wypadało zadawać - mógł pytać o Smoleńsk, o prorosyjskość rządu, o powódź, o zawłaszczanie państwa. Wygrać by nie wygrał, ale posłałby Komorowskiego parę razy na deski, niczym nie ryzykując.

A Waldemar Pawlak? Zemściła się metoda określona kiedyś przez jego mentora Lecha W.: "Być za, a nawet przeciw". Pawlak próbował być troszeczkę w rządzie, troszeczkę w opozycji. W efekcie znalazł się nigdzie i dziś w karcie dań spadł do pozycji przystawki; za żadne pieniądze świata nie potrafiłbym mu poradzić, jak wyjść z tej kabały.

Najciekawsza jest odpowiedź na pytanie, po co wystartował Napieralski. Początkowo wydawało się że "na wszelki wypadek". Jednak mrówcza praca, brak błędów i ofensywność dała mu wynik rewelacyjny. Oczywiście jak na okoliczności, kiedy miał przeciw sobie autorytety z własnej partii, Cimoszewicz go zdradził, inni zlekceważyli.

Zagrał na siebie i wygrał. Czy teraz zrezygnuje z tego, łapiąc jutro laskę marszałka czy tekę wicepremiera, by stać się kolejną przystawką? A może marząc rzeczywiście o roli nadwiślańskiego Zapatero, dysponując życiorysem tak krótkim, że niezamoczonym ani w PRL ani w afery, zbuduje partię nowoczesnej lewicy bez "Olinów", "Minimów"i "Katów"i zagra o pojutrze? Gdybym był człowiekiem lewicy, radziłbym mu tę drugą opcję. A tak mogę jedynie się przyglądać.


Marcin Wolski