Trochę prywaty

Praktyki "Gazety Wyborczej" względem mojej osoby przypominają realizację dyrektywy Putina o "ściganiu bojowników czeczeńskich choćby w wychodku".

Wiem, że cokolwiek zrobię, niezależnie co by to było, będzie jednoznacznie ocenione. Nie wiem jedynie, czy istnieje specjalna komórka zajmująca się takimi jak ja, czy też działa spontaniczny odruch redaktorów, nakazujący tępić postacie z listy naczelnego pt. "Moje typy". Efekty bywają niekiedy groteskowe. Jakiś czas temu, pragnąc odejść od satyry bieżącej, zaproponowałem telewizji serię antybaśni, powiastek ponadczasowych, pasujących do każdej sytuacji. "Gazeta" wyłapała to natychmiast jako filipikę na Tuska i Palikota, schlastała i skutecznie zniechęciła TVP do kontynuacji.

Ostatnio dostało mi się za audycję w radiu poświęconą "Zwrotnicom czasu". Temat wydawałoby się bezpieczny, historia - "Bitwa pod Grunwaldem", żadnych aluzji ani nawet żartów, że Jagiełło z bratem pobili starozakonnych...

Narodowe Centrum Kultury, z którym współpracuję od paru lat - wydałem tam parę książek i juroruję w konkursach mających rozbudzać zamiłowanie do historii - wpadło na pomysł, aby wciągnąć do zabawy radio i zrobić ogólnopolski konkurs na temat historii alternatywnych. Tematy nasuwają się same i układają w kalendarz rocznic - Grunwald, bitwa warszawska, "Solidarność".

Mój udział magistra historii, pisarza (autora co najmniej czterech historii alternatywnych) i radiowca miał służyć uatrakcyjnieniu cyklu. I to był błąd. Okazało się, że istniało już coś podobnego, wyciągnięto jednego z autorów, podparto nieżyjącym prof. Pawłem Wieczorkiewiczem, co jest już wyjątkowo niegodziwe, gdyż mój wielki przyjaciel był za życia jednym z najbardziej atakowanych postaci z listy Michnika. I nie ma znaczenia, że wariantami historii zajmowano się już wiele razy i w wielu miejscach, nikt też nie wchodził w jakość audycji. Dołożono mi, władzom radia, Narodowemu Centrum Kultury.

Rozumiem. Skandalem dla "GW" jest, że w ogóle coś ośmielam się robić w Programie III, w którym podjąłem pracę 41 lat temu i skąd wyleciałem po 13 grudnia 1981 r. jako "niezdolny do służby w jednostce zmilitaryzowanej", robiąc miejsce dla desantu rozmaitych kultowych postaci z esbeckiego nadania.

Żeby było jasne, mojej dzisiejszej tam obecności nie zawdzięczam PiS. Skończył mi się po prostu trzyletni urlop bezpłatny, który wziąłem na czas pracy w TVP.

Zresztą ponad rok temu usunęła mnie stamtąd czerwonobrunatna miotła Farfała. I ten czas przebywałem poza mediami.

Po powrocie, mimo obaw "GW", nie wznowiłem "60 minut na godzinę", bo nie ma pieniędzy nawet na 10 minut tego typu audycji. Do niedawna mój udział antenowy ograniczał się do trzyminutowego felietonu w czwartek rano i literackiej rozmowy (13 minut) w środowy wieczór. Teraz dano mi możliwość prowadzenia raz w tygodniu pasma powtórzeniowego "Nasz Ulubiony Ciąg Dalszy", funkcjonującego w miejsce założonej przeze mnie w 1974 r. "Powtórki z rozrywki". "I to by było na tyle" - jak mawiał mój przyjaciel Jan Tadeusz Stanisławski. Ciekaw jestem tylko, czy kiedy już sczyszczą mnie w radiu i zabronią szopek w telewizji, a ja załatwię sobie pracę parkingowego czy listonosza, "GW" nazwie to też awansem z poręki PiS?



Marcin Wolski