Kiepski żart kary wart!


Jedną z ostatnich osób, której chciałbym bronić, jest poseł PO pan Węgrzyn.
Ale muszę. Mimo że solidarnie zaatakowali go wszyscy od lewa do prawa. (Lewica ideowo, prawica, bo nie można pominąć okazji, a swoi ze strachu).
Muszę dla zasady! Bronię bowiem uniwersalnego prawa do żartu. Nawet równie marnego jak ten zacytowany przez niego, który tak ciężko poranił czułe uszy p. Knapika. I to nie z mównicy, lecz w kuluarach.
Rozumiem, że trwa polowanie na potknięcia posłów, a partia rządząca nie może sobie pozwolić na podpadnięcie nawet śladowej części elektoratu, ale na miłość Boską, nie kneblujmy się poprawnością polityczną, przynajmniej w dziedzinie humoru. Żart ma to do siebie, że zawsze obśmiewa świętości: chorych umysłowo, kaleki, emerytów, lekarzy i pacjentów, umarlaków, Żydów, Niemców, Ruskich i Cyganów, pederastów i lesbijki, policjantów, księży...
Tymczasem jak tak dalej pójdzie, to do wykpiwania zostaną wyłącznie księża. (A nawet będzie to zalecane).
Dawniej unikanie pewnych sformułowań wypływało z kultury osobistej i nie wymagało norm prawnych. Dziś, kiedy chamstwo (zwłaszcza w polityce) staje się normą, sięga się po cenzurę. Na razie niesłuszne żarty tropi się na ochotnika, ale łatwo wyobrazić sobie PPP - policję poprawności politycznej (już dziś przecież ściga się homofobię), ba, jakiś ogólnoeuropejski Interżartpol. Śmieszne, że aż strach!
Inna sprawa, że gafa gafie nierówna. To, za co trzeba wypić węgrzyna, którego się samemu nawarzyło, w wypadku wpadek pana prezydenta uchodzi bez większych kłopotów. Niezależnie czy dotyczy Dunek-kaszalotów, czy wierności Pierwszej Damy (u Obamy). Używają sobie jedynie internauci, którzy po ostatnim spotkaniu w Wilanowie zainspirowali mnie do sformułowania fraszki warzywnej: "Z decyzji wyborców, płynie puenta taka: nie chcieli kartofla, wybrali buraka".


Marcin Wolski