Przecwelony Chopin wyjeżdża na saksy


To się nie wzięło z niczego. Na długo zanim sponsorowany przez władze komiks o Fryderyku Ch. zaczął epatować grypserą, LOT reklamował Polskę jako kraj turystyki seksualnej, a mury miasta zakwitły billboardami w rodzaju "Zimo spierda... j". Przekraczano dość bezkarnie kolejne granice taktu, kultury, dobrego smaku i przede wszystkim rozsądku.
Prekursorską rolę odegrało "NIE" Urbana, wprowadzając do obiegu drukowanego kulturę rodem ze ściany sracza i plugawego anonimu, swoją cegiełkę dołożyli filmowcy, często utalentowani, otwierając szeroko drzwi dla różnej maści wulgaryzmów (ciekawe, że do dziś unikają ich tłumaczenia filmów amerykańskich, zamiast różnych fuck'ów, używając zamienników typu dupek).
Dość szybko również telewizje zachłysnęły się moralnym ekshibicjonizmem, a przeciwników "bigbrotherów" po prostu wdeptano w linoleum w studio.
Coraz liczniejsze programy mentalnych kucht promowały eksponowanie tego, co dotychczas ludzki wstyd i opinia sąsiedzka kazały skrywać na dnie duszy. Zapomniano, że hipokryzja to hołd, jaki występek przez wieki składał cnocie. Wreszcie rozpuścili języki politycy. Pal sześć, kiedy kloaka lała się z gęby gminnym watażkom, niestety wkrótce dosadny styl wykwitł na ustach osobników z doktoratami... Tolerowano go, kiedy "cham był nasz", a jego metody miały służyć pognębieniu wroga.
Ciekawe, że każdy z wymienionych przejawów postępującego schamienia we właściwym czasie był do powstrzymania. Dlaczego więc się rozplenił?
Komu zabrakło odwagi, żeby wsadzić Urbana do pierdla za szerzenie pornografii?
Jaki prezes telewizji przestraszył się powiedzieć: tego nie pokażemy?
Kto na kolaudacji filmu opuścił salę z okrzykiem "nie zwykłem nurzać się w gnojówce", jacy koledzy polityczni wzięli za łeb polityka chama i wywalili go z salonu (ten największy ostatecznie wywalił się sam!)?
Dlatego dziś obserwując krokodyle łzy na gadających twarzach, mam ochotę zawołać: "Zamknijcie mordy. To wasze piep... dzieło!".


Marcin Wolski