Baronek Münchhausen
Baronek Münchhausen
Mróz trzeszczy, w krąg szaleje zamieć,
gościńca brak, ratunku nie ma.
W obłędnym cwale pędzą sanie,
w nich - dwór barona Münchhausena.
Ów mistrz bajeru, czyli piaru,
rodem z Kurlandii czy też z Kaszub,
długo czarował ciemny naród,
no i wywołał wilka z lasu.
I teraz gna na łeb, na szyję
przez dzikie pola i ostępy,
wciąż głośniej wilcza horda wyje,
chętna rozszarpać dwór na strzępy.
Wszyscy myśleli, że się uda
wytrwać w kuligu wiele zim,
wszak baron umiał robić cuda,
w dodatku "przegrać nie miał z kim".
A tu trwa pościg. Śmierć swym chłodem
zagląda w oczy, dławi płuca...
Münchhausen jednak ma metodę -
kolesiów z sań po trochu zrzuca.
Byle doczekać do wyborów,
potem znów nasza będzie wiosna,
dawno pozbyto się tenorów,
lecz ciągle śpiewka trwa radosna...
I baron ma narrację ładną,
że reszty będzie bronił mocno...
Chyba że sami z sań wypadną,
żeby z wirażu wyjść na prostą!
Lecz z tyłu już spiskuje klika,
że skoro i tak wyjścia nie ma,
zamiast dać z sanek się wypychać,
wypchnąć samego Münchhausena.
Przejmie się cugle, umknie miedzą
i pościg trwać nie będzie dłużej,
boss spadnie, ale go nie zjedzą,
bo to są owce w wilczej skórze.
Dla niego też różnica żadna,
umie z niewielkim wszak wysiłkiem
wyrwać za własne kudły z bagna,
więc niech z wilkami pogra.
W piłkę.
Marcin Wolski
|