Samoocena


Gdyby chcieć jednym zdaniem określić główny cel, jaki obrała sobie grupa dominująca w szeroko pojętej nadbudowie, z przyzwyczajenia nazywana "elitą", to jest to uporczywe działanie na rzecz zaniżania samooceny Polaków. Dzień w dzień wmawia się nam: patrzcie, jacy jesteście ciemni, paskudni, podli, a nade wszystko nieudaczni. Wystarczy popatrzeć na rozmaite działania Michnikosfery na czele z najcięższą artylerią w postaci książek Grossa (przynoszących, zaznaczmy, hańbę jego nacji i profesji), aby cel był jasny - zawstydzić, upokorzyć, zmusić do przepraszania. Również za winy problematyczne, a czyny niedokonane, a jeśli nawet dokonane, to stanowiące margines. Poczytajmy "Początek" TW Mirka (Andrzeja Szczypiorskiego) pełen biednych Żydów, dobrych Niemców i straszliwych Polaków, oglądajmy bieżące sztuki i spektakle kabaretowe, wybierzmy się na "Seks polski" niejakiego Rafała Rutkowskiego, na którym publika rży z katastrofy smoleńskiej. (W normalnym kraju ktoś taki miałby trudności z dalszym uprawianiem zawodu). Odnotujmy to, co się nagradza, nagłaśnia, wysyła w świat z błogosławieństwem "Nike" i paszportem "Polityki". Posłuchajmy donosów na "ten kraj", które nasi koryfeusze wygłaszają za granicą.

Tu rodzi się pytanie: po co to wszystko? Kiedyś sam, czynny satyryk, mniemałem, że pokazywanie błędów i ułomności powoduje otrzeźwienie i poprawę obśmiewanych. Ale w tej kampanii nie chodzi przecież o poprawę, lecz o zdołowanie, zasianie zwątpienia, podzielenie ludzi, przeformatowanie tych, których się uda, i wykluczenie pozostałych.

Ludźmi o zaniżonej samoocenie o wiele łatwiej rządzić, są lepszym materiałem do manipulacji bądź do prowokacji. A w dalszej przyszłości do wykorzenienia i wynarodowienia. Jakoś tak się działo w przeszłości, że nawet utrata państwowości nie oznaczała likwidacji narodu silnego dumą i wartościami. Podbój Grecji paradoksalnie posłużył zwycięstwu ich kultury nad rzymskim prostactwem. Żydów przez parę tysiące lat przed wynarodowieniem chroniło poczucie bycia "narodem wybranym".

A my? Nie daliśmy się skacapić ani za cara, ani za bolszewika, między innymi dlatego, że odczuwaliśmy wyższość narodu ludzi wolnych nad czynownikami i rabami z "więzienia narodów".

I dlatego, mimo miażdżącej krytyki, uważam, że należy pisać "ku pokrzepieniu serc", ku wzmacnianiu dumy z bycia Polakiem i satysfakcji z dokonań w przeszłości, bo to pozwala wierzyć w przyszłość i porywać się na zadania wielkie i ambitne. Z pełną świadomością piszę w moich historiach o dynastii polskich Wazów na Kremlu ("Wilk w owczarni"), o zwycięstwie Polski w II wojnie światowej i nad Wschodem, i nad Zachodem ("Wallenrod") czy o ratunku, jakim dla podbitego ludu przebywającego w diasporze mógł być jeden święty człowiek używający pseudonimu Jan Pawłowicz ("Jedna przegrana bitwa"). Aby odnosić sukcesy w jakiejkolwiek dziedzinie, trzeba najpierw uwierzyć w siebie!


Marcin Wolski