Szaleństwo Wikinga

Po tragedii norweskiej rozlała się w mediach bania z doniesieniami na temat motywów działania sprawcy, przy czym z jednego materiału czytelnik mógł dowiedzieć się, że zabójca jest równocześnie katolickim fundamentalistą, masonem i faszystą. To, że owe trzy orientacje ideowe się wykluczają, nie padło nigdzie, powiększając tylko mętlik informacyjny.

Nie padła też, i pewnie z powodów poprawności paść nie mogła, informacja na temat składu etnicznego ofiar. Po wypowiedziach kilku ocalonych można sądzić, że był on dosyć kolorowy. To mogłoby częściowo wyjaśnić sprawę motywów - tłumacząc zbrodnię jako akt wojny kulturowej (skądinąd zagrożony w Norwegii stosunkowo niewielkim, bo 21-letnim wyrokiem).

Nie chciałbym być złym prorokiem, ale przeczuwam, że strzały, które padły na norweskiej wysepce, stanowią zapowiedź konfliktów, jakie dopiero są przed Europą. Gołym okiem widać, że wielokulturowość jest fikcją, a przez nieszczelne granice wlewa się na Stary kontynent fala ludzi młodych, szybko się mnożących, o odmiennych niż kultura Zachodu obyczajach i silnej tożsamości religijnej. Unia spętana własnymi frazesami o prawach człowieka pozostaje bezwolna, zdezorientowana, kombinuje na temat zamykania wewnętrznych granic. Pomysł, żeby odsyłać każdego nielegalnego emigranta tam, skąd przybył, a z pewnością nie ofiarowywać mu bezwarunkowego socjalu, to wciąż temat tabu.

Obawiam się, że akty desperacji, podobne zbrodni młodego jasnowłosego Wikinga, którego pomnik byłby ozdobą każdego nazistowskiego Parteitagu, będą się mnożyć. Nigdzie nie brak osób emocjonalnie niezrównoważonych, gotowych "brać sprawy w swoje ręce". Podobnie jak rosnąć będą w siłę partie pozasystemowe, proponujące rozmaite sposoby zmierzenia się z problemem.

Niewykluczone, że z "ostatecznym rozwiązaniem włącznie".

Idą czasy tak ciekawe, że aż strach.

Marcin Wolski