Prawda wynegocjowana

O raporcie Millera można by napisać najkrócej "góra urodziła mysz" - nie wyjaśnia niczego do końca i nie zadowala nikogo. Fakt, że blisko 50 proc. rodaków powątpiewa w jego ustalenia, jest dla władzy werdyktem miażdżącym.
Jednocześnie jest to dzieło, na którym widać dziesiątki poprawek, korekt wskazujących, że miesiące pracy nie poszły na marne. Oczywiście nie były to miesiące śledztwa - ludzie Millera nie uwijali się na pobojowisku, nie badali mikrośladów, nie prowadzili autopsji, nie poddawali kontrolerów z baraku o wyglądzie szaletu, dla niepoznaki nazywanego "wieżą kontrolną", i ich nadzorców z Moskwy przesłuchaniom, nie interesowali się, co w kwestii smoleńskiej mają do powiedzenia i pokazywania Amerykanie. Co zatem robili tak długo?
Wiele wskazuje na to, że mozolnie dopasowywali posiadane materiały do tezy, którą Rosjanie sformułowali już parę minut po katastrofie (złośliwiec wyznający "spiskowe teorie dziejów" powiedziałby, że nawet przed). Nie było to zadanie łatwe. Można rzec, żegluga między Scyllą i Charybdą to wypoczynkowy rafting w porównaniu z ewolucjami, jakie przyszło wywijać komisji. Jeśli przyjąć raport MAK-u za balon próbny, po reakcjach społecznych wiedziano już, że zwalenie całej winy wyłącznie na pilotów, ich pijanego dowódcę i ogarniętego samobójczą obsesją Najwyższego Zwierzchnika, nie przejdzie - w dodatku rykoszetem uderzy w organizatorów lotu, a także w osoby odpowiedzialne za wyszkolenie.
Dlatego wycofano się z teorii nacisków, dopuszczono odrobinę winy Rosjan, ale nie tyle, żeby się za bardzo obrazili. Uznano pośrednią odpowiedzialność ministra Klicha, ale już nie szefa BOR-u czy ministrów Arabskiego lub Sikorskiego. Nawet nie zająknięto się nad odpowiedzialnością tego, który zaaprobował scenariusz dwóch wizyt i zgodził się na oddanie śledztwa Rosjanom.
W sumie powstało dzieło obłe, za to po aptekarsku wyważone. Czy to sukces?
Wątpię. Raport Millera nie wyjaśnia, być może, co naprawdę stało się 15 m nad powierzchnią gleby w Smoleńsku, pokazuje natomiast w sposób dramatyczny aktualną sytuację naszego państwa, które - biorąc pod uwagę stan wojska, dróg, kolei, służby zdrowia, finansów i polityki zagranicznej - przypomina lot owego nieszczęsnego tupolewa.
Można tylko się modlić, żeby na drodze nie wyrosła jakaś brzoza.

Marcin Wolski