Bezkarność
Gdyby zapytano mnie o główny powód ostatnich wydarzeń w Wielkiej Brytanii, to obok wielu istotnych przyczyn - takich jak konflikty etniczne, wykorzenienie kulturowe, kryzys ekonomiczny, bezrobocie oraz długotrwały pokój, prowadzący do nagromadzenia potencjału agresji u młodych mężczyzn - powiedziałbym: "BO WOLNO!". Przyzwolenie czy raczej niewysokie ryzyko i niewielkie represje, jakie ewentualnie czekają winnych wandalizmu i dewastacji, plus bezpłatna reklama telewizyjna, działają jak benzyna dolewana do ognia.
W dodatku poczucie odpowiedzialności - ów fundament cywilizacji - jest w zaniku. Postępowcy skutecznie rozmontowali główne instytucje dbające o jej kształtowanie: rodzinę pozbawiono możliwości dyscyplinującego klapsa, stworzono szkołę, w której nauczyciel musi bać się ucznia, a policję spętano regulaminami. Dodajmy do tego zanik kontroli sąsiedzkiej wymuszony rosnącą anonimowością i prawem do prywatności, a efekty można zobaczyć.
Wbrew teoretykom prawa przestępcy bardzo starannie kalkulują, czego dowodem może być nawet znany wierszyk: "Rok nie wyrok, dwa lata jak dla brata". I zawsze (choć nie zawsze w pełni skutecznie) działała na wyobraźnię możliwość utraty życia, a zwłaszcza cień szubienicy.
Także jasnowłosy Wiking doskonale przeliczył sobie ewentualne koszty swojej rzezi. "20 lat, a może..." - dźwięczało mu w uszach, kiedy repetował karabin.
Autorzy zamachów w Madrycie już wyszli, a Bin Laden, gdyby zamiast kryć się po rozmaitych Tora-Bora, wyjechał do Skandynawii, byłby już na zwolnieniu warunkowym.
Ale o karze śmierci nie wolno nawet dyskutować!
Kiedyś przeceniano jej odstraszającą moc. W 1620 r., po zamachu na Zygmunta III, sprawca, niejaki Piekarski, został poddany straszliwemu rytuałowi: "Wpierw obwożono go na wózku pospołu z oprawcami i narzędziami tortur po rynku i ulicach Warszawy, po czym zaprowadzono go na rusztowanie osiem łokci nad ziemię wzniesione, gdzie kat ów czekan żelazny, którym zbrodzień na majestat się targnął, w rękę mu wsadził i razem z nią w żywy ogień wraził, a po spaleniu całkowitem, mieczem odciął. Następnie obcięto mu również lewą kończynę, a później, wzorem wziętym z egzekucji zabójcy Henryka IV, Ravaillaca, czterema końmi, na cztery części rozerwany został. Szczątki zamachowca zostały spalone, a proch zeń powstały w działo nabity i wystrzałem rozproszony".
Ciekawe, czy gdyby coś takiego groziło Breivikowi, równie ochoczo przystąpiłby do ratowania naszej cywilizacji?
Marcin Wolski