Kongres USA pomimo hipokryzji kilku kolejnych prezydentów zdobył się na powiedzenie prawdy o ludobójstwie Ormian
Czytelnik "Przedwiośnia" pamięta jego początkowe rozdziały, w których Stefan Żeromski w sposób bardzo realistyczny ukazał zagładę Ormian w Baku w Azerbejdżanie. Aby zrozumieć te wydarzenia, które miały miejsce w 1918 r., trzeba cofnąć się aż do XI w., kiedy Turcy podbili Armenię i zburzyli jej stolicę - Ani, w wyniku czego ten kraj chrześcijański znalazł się w wielowiekowej niewoli muzułmańskiej. Wielu Ormian wyemigrowało, zakładając swoje prężne kolonie na Bałkanach i Rusi oraz w Polsce. Polscy władcy, jak i magnaci, wspierali uciekinierów spod Araratu. Ormianie bowiem uważali Rzeczpospolitą za swoją druga ojczyznę i nigdy jej nie zdradzili.
Ci, którzy pozostali w Turcji, byli traktowani jak obywatele drugiej kategorii. Mimo to potrafili swoją społeczność uczynić silną. Było to solą w oku tzw. Młodych Turków, którzy doszli do władzy w 1908 r. Rzucili oni hasło "Turcja dla Turków". Wykorzystując wybuch I wojny światowej, hasło to wcielili w życie poprzez decyzję o wymordowaniu całego narodu ormiańskiego. Od 24 kwietnia 1915 r. władze rządowe rozpoczęły masowe wyrzynanie miast i wsi ormiańskich. Barbarzyństwo tureckich żołdaków przekroczyło wszystko, co do tej pory znał świat. Zabijano nie tylko ludzi, ale i burzono kościoły i biblioteki. Była to więc zagadała całej cywilizacji. Wymordowano 1,5 mln spośród 2 mln Ormian, czyli aż trzy czwarte narodu! Było to pierwsze ludobójstwo w nowożytnych dziejach. Szczupłość miejsca nie pozwala mi szerzej rozwinąć tego tematu. Więcej informacji Czytelnicy znajdą na mojej stronie internetowej oraz w książce "Pierwszy holocaust XX wieku" pióra prof. Grzegorza Kucharczyka z Poznania, a także w powieści austriackiego pisarza Franza Werfela "Czterdzieści dni Musa Dagh". Warto też poszukać w internecie wstrząsających zdjęć niemieckiego lekarza Armina Wegnera.
Przywódcy europejscy nie potępili Turcji. Dlatego też Hitler, widząc bezkarność oprawców, przygotował Holokaust Żydów, wzorując się na działaniach rządu tureckiego. Ankara, choć dobija się do drzwi Unii Europejskiej, do wymordowania chrześcijańskiego narodu nie tylko nie przyznaje się, ale i szykanuje tych, którzy poruszają ową kwestię. O prawdę o tym ludobójstwie od wielu lat upomina się więc diaspora ormiańska, rozsypana po całym świecie. Dla przykładu, w naszym kraju dzięki jej staraniom, a także dzięki inicjatywie posłów Zbigniewa Ziobry, Marka Jurka i Kazimierza Ujazdowskiego z PiS ludobójstwo to poprzez aklamację potępił Sejm w 2005 r., choć jeszcze rok wcześniej wiceminister spraw zagranicznych Jan Truszczyński (w PRL współpracownik SB, a obecnie urzędnik w Brukseli) starał się storpedować uroczystości ku czci pomordowanych. Ludobójstwo uznał też Watykan, a papież Jan Paweł II podpisał dwa oświadczenia. Wiele innych państw także wydało podobne deklaracje. Do tej pory jednak nie uczyniły tego USA. Ta postawa, typowa dla administracji amerykańskiej, wynika z tego, że Turcja jest "niezatapialnym lotniskowcem", a prawda, gdy trzeba spierać się o szyby naftowe, po prostu w Waszyngtonie nie ma większego znaczenia. Ormianie amerykańscy kilkakrotnie wnosili pod obrady parlamentu postulaty o uznanie ludobójstwa, ale za każdym razem torpedowali je kolejni prezydenci. Barack Obama też okazał się zakłamany. W końcu jednak udało się, gdyż w tych dniach Kongres uznał zagładę Ormian za ludobójstwo. Powinno to być wskazówką dla tych polskich parlamentarzystów, którzy trzęsąc portkami i czapkując przed ambasadorami obcych państw, boją się uznać za ludobójstwo zbrodnie dokonywane na Polakach przez Stalina i Banderę. Taka lękliwa postawa doprowadza do tego, że nacjonaliści ukraińscy szykanowali ostatnio bezkarnie nawet polskie rodziny, które chciały się pomodlić na miejscu, gdzie wymordowano mieszkańców Huty Pieniackiej. Bezkarnie, bo m.in. Radek Sikorski tradycyjnie chował głowę w piasek.
Co więcej, znów uaktywnili się obrońcy oprawców. Na przykład Piotr Tyma, szef Związku Ukraińców w Polsce, protestuje przeciwko nazywaniu UPA bandami. Opowiada mu jeden z oficerów polskich, pisząc: "Jestem żołnierzem. Byłem na wojnie. Nie strzelałem do starców, kobiet czy dzieci. Nie traktowałem niehumanitarnie jeńców - choć mogłem. Tym bardziej że mógłbym liczyć wtedy na np. >>zasługi religijneŤ, gdyż jeńcy byli muzułmanami. Ale ja jestem żołnierzem i dlatego nie pozwolę, by mianem żołnierz określano zwykłych sadystów, bandytów i pospolitych zezwierzęconych bydlaków. Stąd właściwym jest określenie: bandy UPA". Z kolei Eugeniusz Tuzow-Lubański z Kijowa napisał: "Teraz, gdy siły probanderowskie tracą władzę, a prezydent Janukowycz nie będzie gloryfikował OUN-UPA, eurodeputowany z PiS Paweł Kowal oświadczył po wizycie nowego prezydenta Ukrainy w Brukseli, iż Janukowycz nie będzie zmieniał w tej kwestii polityki swojego poprzednika. A to, łagodnie mówiąc, jest nieprawda. Może poseł Kowal chciałby, żeby przy władzy na Ukrainie nadal pozostali banderowcy, ale życie i na Ukrainie idzie do przodu. A polityka lobby ukraińskiego w Warszawie i Brukseli nie nadąża za tymi zmianami". Z dobrych informacji to apel polskich filatelistów przeciwko rozpowszechnianiu ukraińskiego znaczka pocztowego z podobizną Bandery.
Zapraszam na sesję historyczną pt. "Polska - Ukraina" z udziałem Ewy Siemaszko, dr Lucyny Kulińskiej i moim, która odbędzie się 13 marca o godz. 11 w Pałacu Działyńskich przy Starym Rynku w Poznaniu.
ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski