Ze wzgórza pod Krakowem

Droga do pojednania


Uchwały parlamentu w Belgradzie i sejmiku w Opolu pokazują, że tylko narody, które rozliczą się ze swoją przeszłością, mogą budować struktury europejskie


Jedną z największych zbrodni dokonanych w czasie rozpadu Jugosławii była masakra w Srebrenicy, leżącej w Bośni i zamieszkanej głównie przez muzułmanów. Serbowie stanowili tutaj mniejszość. W czasie wojny domowej utworzono w mieście tzw. strefę bezpieczeństwa, strzeżoną przez wojska ONZ, głównie przez kontyngent holenderski. Okolica ta była miejscem ustawicznych starć skłóconych narodowości. Starcia te cechowały się okrucieństwem, od którego nie była wolna żadna ze stron. W 1992 i 1993 r. byłem na tych terenach dwukrotnie z pomocą humanitarną, raz w Mostarze, raz w Sarajewie. To, co mnie zaskakiwało, to totalna bezwzględność. W czasie walk nie oszczędzano nawet przyrody. Widziałem palenie lasów, wyrąbywanie sadów owocowych i zatruwanie rzek poprzez wlewanie do nich ropy. Bajkowe tereny stawały się więc księżycowym obszarem, z którego uciekali nie tylko ludzie, ale i zwierzęta. Tragedia wspomnianej Srebrenicy rozegrała się w lipcu 1995 r., kiedy wojska serbskie, dowodzone przez gen. Ratko Mladicia, zajęły całą strefę. Holendrzy nie oddali ani jednego strzału. Samoloty amerykańskie też nie podjęły żadnej akcji. Bezbronna ludność wydana została na pastwę napastników. Od kobiet i dzieci oddzielono mężczyzn, w tym także nastoletnich chłopców. Wszystkich wystrzelano z zimną krwią, Zginęło prawie 8 tys. osób. Było to największe ludobójstwo w Europie od czasu zakończenia II wojny światowej. Podobnych wydarzeń, nazywanych eufemistycznie "czystkami etnicznymi", było bardzo wiele. Wspomnę choćby Vukovar nad Dunajem, w którym w czasie wojny chorwacko-serbskiej w 1991 r. armia wymordowała tysiące cywili, w tym pacjentów szpitala.


Oprawcy przez lata nie chcieli się przyznać do swoich zbrodni. Co więcej, byli nawet gloryfikowani przez znaczną część swoich rodaków. Dopiero niedawno, dokładnie w nocy z Wielkiego Wtorku na Wielką Środę niespodziewanie doszło w Serbii do historycznego wydarzenia. Po morderczej, bo aż 13-godzinnej debacie parlament tego kraju potępił ową masakrę. Wprawdzie nie użył słowa "ludobójstwo", ale wyraźnie zło nazwał złem. Jest to na Bałkanach autentyczny przełom, otwierający naszym południowym pobratymcom drogę do struktur europejskich. Najwyższy więc czas, aby nasi wschodni pobratymcy też to uczynili. Jeśli chodzi o Putina, to za grosz nie ufam owemu b. oficerowi KGB. Uważnie jednak będę obserwować wydarzenia w Katyniu, choć już teraz wiadomo, że rozdzielenie polskiego premiera od polskiego prezydenta jest niestety dużą wygraną radzieckiego władcy. Tak jak i wspólne zaproszenie Lecha Kaczyńskiego i Wojciecha Jaruzelskiego na paradę do Moskwy, przy równoczesnym pominięciu prezydenta Ryszarda Kaczorowskiego, który walczył w szeregach II Korpusu.


Co do nowych władz ukraińskich, to w chwili, gdy piszę te słowa, wyjeżdżam do Kijowa, gdzie na zaproszenie dwóch organizacji społecznych wezmę udział w rozmowach z tymi Ukraińcami, którzy relacje pomiędzy sąsiadami chcą budować na prawdzie, a nie na "poprawności politycznej". Przebieg tych rozmów zrelacjonuję w następnym felietonie. Pierwszą jaskółką zmian nad Dnieprem jest wystawa, którą w Kijowie organizuje Stowarzyszenie Upamiętnienia Ofiar Zbrodni Nacjonalistów Ukraińskich z Wrocławia, kierowane przez niezmordowanego Szczepana Siekierkę. Wystawa ta, zawierająca setki autentycznych zdjęć i relacji naocznych świadków, wsparta filmem "Zapomnij o Kresach", może być szokiem dla wielu osób. Nie ma jednak innej drogi do pojednania jak rzetelne rozliczenie z historią. Nawiasem mówiąc, najnowszy sondaż pokazał, jak bardzo u naszych wschodnich sąsiadów wzrasta opcja antyfaszystowska i antybanderowska. Aż 53 proc. Ukraińców jest za odwołaniem haniebnych dekretów prezydenckich, 23 proc. jest przeciw, a 19 proc. nie ma zdania. W tym miejscu dodam, że duże słowa uznania należą się Sejmikowi Opolskiego, który znów jako pierwszy w Polsce przyjął ostatnio przez aklamację kolejną ważną uchwałę, tym razem potępiającą uhonorowanie przez Juszczenkę sprawców ludobójstwa na Kresach Wschodnich II RP. Wielkie słowa uznania także dla organizacji kresowych, które są inicjatorami tej uchwały! Jak widać, sprawdza się stare powiedzenie, że w jedności siła. Tak trzymać!


Popieram aspiracje niepodległościowe Czeczenów. Dawałem temu wyraz m.in. przez udział w 1995 r. w innym konwoju humanitarnym, tym razem do Władykaukazu i Szatoj. Zwłaszcza wizyta w tym drugim mieście, będącym górską enklawą partyzancką, zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Widziałem tam bowiem wielu młodych ludzi gotowych iść na śmierć za wolność swojej ojczyzny. Wspieram Czeczenów także dlatego, że są wyniszczani jako naród przez siepaczy Putina oraz dlatego, że świat milczy, a poprzez to milczenie daje przyzwolenie na to okrucieństwo. Nie zmienia to jednak faktu, że jestem przeciwny metodom, które polegają na aktach terroru, ponieważ giną nie żołnierze przeciwnika, lecz bezbronni, całkiem przypadkowi cywile. Terror jest więc godny potępienia, niezależnie, kto i dla jakich celów go stosuje. Dlatego też zamachu w Moskwie nie można zaliczyć do godnej podziwu walki narodowo-wyzwoleńczej.


Zapraszam na panel dyskusyjny, który wraz z Anną Dymną i Jankiem Melą poprowadzę 12 bm. o g. 15 w ramach Dni Społecznych u dominikanów w Krakowie oraz na spotkanie autorskie 14 bm. o g. 17 w bibliotece przy ul. Piastowskiej 22 w Legnicy.


ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski