Czerń
Młodopolski pisarz Jerzy Żuławski, jeden z prekursorów polskiej literatury science fiction, w swojej tzw. Trylogii Księżycowej (najsłynniejszy jej tom to „Na srebrnym globie”) wprowadza do akcji istoty nazwane Szernami. To potwory, zamieszkujące niewidoczną z Ziemi półkulę Księżyca i atakujące przybywających na tenże Księżyc ludzi. W dzieciństwie przeczytałem „Na srebrnym globie” w wydaniu ozdobionym ilustracjami zapomnianego już niestety, kapitalnego surrealistycznego rysownika Stefana Żechowskiego; można by powiedzieć – późnego wnuka Franciszka Goi. Efekt był taki, że budziłem się po nocach z wrzaskiem, bo śniło mi się, że mnie ci Szernowie gonią; pokraki z dziobami i białymi dłońmi między którymi przeskakują iskry elektryczne. Nawet wyobraźnia George Lucasa, twórcy „Gwiezdnych wojen”, przy takich wizjach wysiada. Niestety, tamta książka gdzieś wsiąkła (dobry zwyczaj – nie pożyczaj), w związku z czym nie mogłem zeskanować wizerunków Szernów w interpretacji Żechowskiego, bo w sieci tej akurat ilustracji nie znalazłem. Znalazłem za to w bibliotece domowej albumik Żechowskiego, cholera wie gdzie i przez kogo wydany i wziąłem z niego jeden obrazek, który też pokazuje takich jakby Szernów.
Stanisław Lem w swoim krytycznym kompendium literatury SF, czyli w dwutomowym dziele „Fantastyka i futurologia” bardzo chwalił Żuławskiego, zwracając szczególnie uwagę na jego wyczucie języka. Otóż – stwierdził – słowo „Szern” fonetycznie zbliżone jest do słowa „czerń” i choćbyśmy nie mieli pojęcia o wyglądzie tych istot i ich obyczajach i tak instynktownie wyczuwamy, że są to istoty złe.
Fizycy używają takiego pojęcia, które zwie się „ciałem doskonale czarnym”. Mówiąc w skrócie: jest to coś, co pochłania wszelkie promieniowanie elektromagnetyczne, zarówno światło jak i fale radiowe i wszelkie inne. To jest byt abstrakcyjny, ale dobrym jego modelem są zwyczajne okna mieszkań. Proszę w pogodny, słoneczny dzień podejść do okna w swoim pokoju i popatrzeć na okna budynku naprzeciwko. Te okna wydają się nam czarne, a przecież w rzeczywistości w tamtych pomieszczeniach za oknami jest równie widno jak u nas. Kiedy patrzyłem na uczestników tzw. czarnych protestów (na szczęście tylko w sieci, bo na żywo ich nie spotkałem), miałem wrażenie, że zaglądam w owe okna, będące modelem ciała doskonale czarnego. Pustka. Nic. Nie przypadkiem wzięli sobie czerń za symbol. Zwłaszcza, że czerń nie jest kolorem, tylko negacją koloru. Czerń wszystko pochłania i niczego nie oddaje, natomiast biel odbija całe spektrum optyczne i miesza w sobie wszystkie kolory, wszystkie, które nasze oczy potrafią postrzegać.
Żal mi tych młodych kobiet, które z uśmiechem głoszą, że „aborcja jest OK”. Cóż one mogą wiedzieć o życiu i jego wyzwaniach? Żal mi tych starszych kobiet, wznoszących hasła typu „moja macica, moja sprawa”, podczas kiedy widać wyraźnie, że ich macice i tak już są niepotrzebne, bo w tym wieku swoich zadań nie spełnią. Żal mi ogłupionych mężczyzn z transparentami „wolność, równość, aborcja na żądanie” – nie zdających sobie sprawy z tego, że takimi hasłami poniżają kobiety, przerzucając na nie konsekwencje, jak to się mówi, wpadki. Ot, gumka pękła, a może w ogóle o gumce się zapomniało; niech sobie baba radzi, jej ciało, jej sprawa, prawda?
Na szczęście idą Święta. Piątek – Męka. Sobota – Czerń, czyli Grób. (Szernowie osaczający kobietę widoczni na reprodukcji poniżej). Niedziela – Światłość. Zmartwychwstanie. Życie i połączenie wszystkich barw na przekór czarnym parasolkom (może na następne manifestacje feministki zaczną przynosić, bo ja wiem, sokowirówki albo jakieś kuchenki mikrofalowe? Z tego też można by ulepić jakiś symbol. Jak to ktoś trafnie zauważył, feminizm kończy się wtedy, gdy trzeba do mieszkania wtaszczyć na plecach nową lodówkę idąc po schodach, bo w apartamentowcu winda się zepsuła).
WESOŁYCH ŚWIĄT!
Tomasz Kowalczyk