Przystosowani przeżyją dłużej
Tak jakoś właśnie, podobnie, brzmiał tytuł książki którą pochłonąłem w dzieciństwie w ciągu jednego wieczoru. Ciekawa opowieść o niesamowitych zwierzętach. Niesamowitych dla naszych oczu; niesamowitość ich wynikała bowiem z faktu, że perfekcyjnie przystosowały się do ekstremalnych warunków środowiska, w jakim przyszło im żyć. Środowisko było dziwne, to i te zwierzęta zrobiły się dziwne; ot, zwykły ewolucyjny młynek. Kto się nie przystosował, ten ginął.
Gatunek ludzki wystrzelił jednak ponad prawa ewolucyjne i często gęsto wzbrania się przed przystosowaniem. Przykładem Cyganie. Wiem, że wedle zasad politycznej poprawności winienem pisać – Romowie. Dlaczego? Bo oni sami siebie tak nazywają – odpowiadają specjaliści od PP z ulicy Czerskiej w Warszawie. Jest to oczywiście argument wyzbyty sensu. Gdyby konsekwentnie trzymać się takiej wykładni, powinniśmy Niemców nazywać Dojczami. Tymczasem dla nas nasi zachodni sąsiedzi są Niemcami, ponieważ są „niemi”, to znaczy nie mówią w miarę zrozumiałym językiem w przeciwieństwie do, na przykład, Czechów czy Rusinów. Z kolei dla Francuzów oni są Allemagne, ponieważ pierwsze germańskie plemię które wtargnęło na teren rzymskiej Galii nosiło miano Alamanów.
Dużo tu u nas, na dole mapy Polski, zrobiła hałasu informacja, którą przepisuję z niezależnej.pl: „W sobotę, ok. godz. 16.30, przejeżdżający orszak weselny drogą wojewódzką przez Maszkowice w kierunku Łącka koło Nowego Sącza zaatakowali Romowie z pobliskiej osady. Do zatrzymania kolumny weselnej Cyganie użyli m.in. dziecka, które położyło się na jezdni. Romowie domagali się wódki i placków weselnych, a skończyło się na biciu, pluciu, wyzwiskach, ciskaniu kamieniami i kopaniu samochodów gości weselnych – informuje portal sadeczanin.info”.
Z Cyganami miałem już do czynienia gdy pracowałem w biurze prasowym pewnej nielubianej w Krakowie instytucji. Było to pięć czy sześć lat temu. Otrzymałem informację o niebezpiecznym pożarze w bloku komunalnym, gdzieś na przedmieściach. Zacząłem zbierać dane, by wrzucić je na stronę internetową, aby dziennikarze mogli korzystać z nich na bieżąco. W krótkim czasie ustaliłem, że pożar miał tragiczne skutki: dwoje małych dzieci spłonęło żywcem. W zasadzie dysponowałem już wszystkimi szczegółami, ale ciągle nie znałem przyczyny pożaru. Po którymś tam z rzędu telefonie odezwał się wreszcie ktoś ze Straży Pożarnej. Z ociąganiem.
– Panie kolego – powiedział. – I tak panu nie pozwolą tego napisać.
– Niech pan mówi – odparłem. – Zanotuję, a czy to można puścić, to już mój szef podejmie decyzję.
No i mi opowiedział. W bloku mieszkało cygańskie „małżeństwo” (żyli bez ślubu). Przyjechała babcia w odwiedziny; „małżeństwo” wyszło gdzieś, a babcia postanowiła dwojgu dzieciom ugotować obiad. W związku z czym rozpaliła ognisko na podłodze w kuchni. Jak wytłumaczył mi facet ze Straży, w warunkach ciasnej zabudowy blokowej, gdy pożar przerzuca się na firanki i meble, starczy dwóch minut, by temperatura w zamkniętym pomieszczeniu przekroczyła 1000 stopni; nawet żelbeton zaczyna się wtedy topić. Babcia rzuciła wszystko i uciekła, nieszczęsne dzieci się spaliły. Na pytania policji – Dlaczego pani ich nie ratowała? – miała odpowiedzieć: – A po co? Moi są młodzi, zrobią sobie nowe.
Kiedy poszedłem ze wszystkimi materiałami do szefa, złapał się za głowę:
– Tomek! – zawołał. – Napisz, że przyczyną pożaru było przypadkowe zaprószenie ognia. I nie pisz, pod żadnym pozorem, że to byli Cyganie, jasne?
Jasne.
W gruncie rzeczy to jest nic. Ojciec, który każe swojemu dziecku położyć się na szosie celem powstrzymania jadącego samochodu, to jest nic. Nieprzystosowani, którzy nie chcą żyć dłużej, nie chcą się zasymilować i pragną wysadzać się bombami w szkolnych autobusach na razie grasują na zachód od Polski, ale kiedyś nadejdą. I też nie wolno będzie o tym pisać, bo a nuż jakąś mniejszość się urazi?
Tomasz Kowalczyk