Pozytywiści – tworzenie narodu
Naród polski wykształcił się już w epoce średniowiecza, lecz był to naród egalitarny, obejmujący tylko stan szlachecki. Skądinąd było tej szlachty u nas dużo, bo stanowiła mniej więcej 10 procent ludności. Pod tym względem konkurować z Polakami mogli tylko Węgrzy i Hiszpanie. Po zatwierdzeniu Unii Lubelskiej (rok 1569) każdy szlachcic miał prawo uczestniczyć w wyborze króla. Tym samym król był odpowiednikiem dzisiejszego prezydenta, tyle że król wybierany był na dożywotnią kadencję (gdyby złamał tzw. Artykuły Henrykowskie lub Pacta Conventa szlachta miała święte prawo pozbawić go tronu). Tak więc około dziesięć procent narodu wybierało władcę. To był XVI wiek, a warto pamiętać, że w uchodzącej za wzorzec nowoczesnej demokracji Wielkiej Brytanii jeszcze w pierwszej połowie wieku XIX uprawnionych do głosowania było niewiele ponad dwa procent ogółu ludności (z której to liczby politycznie wykluczeni byli katolicy, dopiero książę Wellington jako premier doprowadził do równouprawnienia katolików). Nie mniej, u schyłku XIX wieku znikoma część społeczeństwa dawnej Polski miała świadomość przynależności do polskiego narodu. Chłopi, którzy stanowili największą grupę społeczną, najczęściej określali siebie mianem „tutejsi”. Pojawili się jednak ludzie, którzy – po klęsce Powstania Styczniowego – postanowili ten stan rzeczy zmienić. Nazywamy ich dzisiaj pozytywistami. Ich dążeniem było, by z „żywiołu polskiego” wykuć w pełni świadomy, polityczny naród. Czesław Miłosz, laureat literackiej nagrody Nobla, tak pisał o wielkim pisarzu Bolesławie Prusie (który Nobla nie dostał, choć na niego zasługiwał) : „Miał siedem notatników do zbierania materiałów: pierwszy na fakty, drugi na relacje między faktami, trzeci na ogólne uwagi, czwarty na dowcipy, piąty na fakty i poglądy naukowe, szósty na obserwacje i sposoby ich zbierania, siódmy na notatki historyczne. Stopniowo, dzięki takim materiałom, angażował się w badanie społeczeństwa w ogóle”. Inną i nie tak bardzo intelektualną, ale równie wspaniałą postacią tego okresu był Henryk Sienkiewicz (ten akurat Nobla dostał). Jego „Trylogia”, osadzona w realiach XVII wieku, stała się absolutnym bestselerem; dochodziło do tego, że czytelnicy wysyłali do niego błagalne listy, by w – drukowanych początkowo w odcinkach w prasie książkach – broń Boże nie uśmiercił któregoś z ulubionych bohaterów. Jest świadectwo Stefana Żeromskiego, który na prowincjonalnej stacji kolejowej zobaczył ze zdziwieniem tłum miejscowych chłopów. Ludzie ci czekali na pociąg z wagonem pocztowym, w którym między innymi transportowano gazety. Gdy pociąg dotarł na miejsce, urzędnik kolei zaczął czytać na głos kolejny odcinek „Potopu”. Chłopi, w większości niepiśmienni, słuchali w głębokim skupieniu. „Wielka jest ta rzecz, którą Sienkiewicz uczynił” – stwierdził potem Żeromski. Bo istotnie, była to wielka rzecz. Sprawiła, że prosty lud przestał być „tutejszymi”. Poczuli się Polakami, pokochali się, pokochali Polskę. Zrozumieli, że są częścią czegoś, co wybiega poza granice ich wioski. To dlatego chłop z dajmy na to z Podkarpacia szedł w 1920 roku bić bolszewików pod Warszawą, którego to miasta wcześniej na oczy nie widział. Ale wiedział już, że to jego miasto. Tak pozytywiści, dzięki literaturze, dzięki kółkom samokształceniowym, dzięki działalności rozmaitych społecznych stowarzyszeń stworzyli nowoczesny naród polski. Naród, który już wkrótce miał sięgnąć po niepodległość.
Jerzy Kotlarczyk