Sorry, taki mamy klimat
Paleontolodzy od końca XIX wieku mozolili się nad kwestią zauropodów. Były to ogromne dinozaury roślinożerne, jak, przykładowo, brontozaury czy diplodoki; największe stworzenia jakie łaziły kiedykolwiek po Ziemi. Problem był następujący: w jaki sposób gigant ważący dobrze ponad dwadzieścia ton mógł udźwignąć swoje cielsko i o własnych siłach poruszać się po lądzie? (Przypomnijmy, że współczesny nam słoń ważący „zaledwie” dwie tony to już słoń duży). Wymyślono więc teorię, jakoby zauropody były zwierzętami ziemno-wodnymi. Bytowały w wodzie, na przykład w jeziorach, a woda siłą wyporu niwelowała ich ciężar, tak, że mogły swobodnie chodzić po dnie i tylko wystawiać głowę na wężowej szyi ponad powierzchnię. Jednak badania skamieniałości odchodów wykazały, że zauropody odżywiały się roślinami lądowymi, a nie wodorostami.
W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat znaleziono prawdopodobne rozwiązanie. Otóż w czasach dinozaurów powietrze na naszej planecie miało inny skład chemiczny niż dzisiaj. Było w nim ponad 30 procent tlenu (obecnie w normalnych warunkach jest to ok. 20 proc.), a niektórzy badacze sądzą, że nawet jeszcze więcej. Tlen działał jak dopalacz, umożliwiając swobodne poruszanie się gigantycznym zwierzętom. Dlatego słynny film Stevena Spielberga „Park jurajski” pod względem naukowym nie trzyma się kupy: gdyby nawet udało się sklonować dinozaura, to przy obecnym składzie atmosfery szybko by padł wskutek uduszenia się. Z kolei my, gdybyśmy dysponowali jakimś wehikułem czasu i mogli się przenieść w czasy jury czy kredy, musielibyśmy nosić ze sobą własny zapas powietrza, bo nadmiar tlenu powodowałby na dłuższą metę objawy oszołomienia.
Gdybyśmy przenieśli się jeszcze dalej w przeszłość, do triasu, to po powierzchni naszej planety moglibyśmy się poruszać jedynie w skafandrach kosmicznych, jak astronauci na Księżycu. Ówczesne powietrze byłoby dla nas mieszanką trującą. A mówimy przecież cały czas o tej Ziemi, na której mieszkamy.
Na tym polega bieda z ludźmi, których nazywam ekologistami – w odróżnieniu od ekologów, naukowców. Ludzie, którzy lamentują nad globalnym ociepleniem (parędziesiąt lat temu ich poprzednicy lamentowali nad globalnym ochłodzeniem, co w końcu połączył w roku 2004 Roland Emmerich w filmie „Pojutrze”, gdzie globalne ochłodzenie następuje wskutek globalnego ocieplenia) nie rozumieją prostej rzeczy. Klimat nie jest rzeczą. Nie jest dany raz na zawsze. Klimat jest procesem i zmienia się w czasie, co nie zawsze dostrzegamy, bo w porównaniu z epokami geologicznymi życie ludzkie jest takie krótkie. Zmienia się skład chemiczny atmosfery, temperatury podnoszą się, potem spadają. Lodowce przychodzą i odchodzą. Działalność przemysłowa człowieka ma jakiś wpływ na te procesy, ale przecież zachodziły one od początku istnienia naszej planety, kiedy żadnej ludzkości jeszcze nie było. Wybuch wulkanu św. Heleny w roku 1980 miał moc jakiej nie posiada najpotężniejsza bomba termojądrowa; zniszczył prawie tysiąc km kwadratowych lasów, które wręcz wyparowały wraz z mieszkającymi tam zwierzętami i na pewien czas zaćmił wyemitowanymi pyłami całą atmosferę ziemską. A przecież ludzie nie mieli niczego wspólnego z tą katastrofą. Miał rację Kurt Vonnegut stwierdzając, że najbardziej nieekologiczna na świecie jest sama natura.
Dzisiaj ekologiści podnoszą alarm w związku z ogromnymi pożarami w Australii. Twierdzą, że to efekt globalnego ocieplenia. Wiodące media nie wspominają jednak, że pożary na tym kontynencie są stałym elementem tamtejszego klimatu (sorry, taki mamy klimat) i że złapano już iluś tam podpalaczy, którzy tłumaczyli się na przesłuchaniach, że podkładali ogień, by uzmysłowić groźbę, jaką niosą zmiany klimatyczne.
Powinniśmy dbać o przyrodę. Wszyscy chcemy oddychać czystym powietrzem, pić czystą wodę, cieszyć oczy zielenią. Trzeba to jednak robić z głową, a nie ulegać szantażom ekologistów, dla których embrion ludzki jest tylko „zlepkiem komórek”, zaś ciężarna locha „nosi małe dziczki w brzuszku”. Jesteśmy gospodarzami Ziemi tylko na chwilę. Kiedyś nas nie było, teraz jesteśmy, kiedyś nas nie będzie. Albo się wyzabijamy, albo odlecimy ku gwiazdom. A nasza planeta pozostanie wraz ze swoją przyrodą. Jak pisał Stanisław Lem – „Należy sobie uzmysłowić, że kulturotwórcze cywilizacje zajmują na tarczy liczącego cztery miliardy lat zegara geologicznego zaledwie kilka ostatnich sekund”.
Tomasz Kowalczyk