Wróg Ludu…
Co Tusk wie o wojnie
Pamiętam, jak kilka lat temu Donald Tusk przekonywał w programie Moniki Olejnik, że Polska nie musi ponosić jakichś specjalnych wydatków na unowocześnienie armii, bo w najbliższej przyszłości nikt nam militarnie nie zagraża. Wyśmiewał się wręcz z tych, którzy dostrzegali zagrożenie wojną.
O ślepocie urzędującego premiera Polski na niebezpieczeństwo rosyjskiej ekspansji nie trzeba chyba nikogo z czytelników „Gazety Polskiej” przekonywać. W czasie gdy Lech Kaczyński organizował pomoc dla napadniętej przez Rosję Gruzji, Tusk i jego fircykowaty minister spraw zagranicznych próbowali, jak mogli, tę pomoc zablokować. Wkrótce też porzucono wsparcie prozachodniej polityki Ukrainy. Ten trend w polityce polskiego rządu był na tyle istotny, że kiedy Jarosław Kaczyński wybierał się na Majdan, Radosław Sikorski, obrażając Ukraińców, dezawuował wprost potrzebę pomocy dla ukraińskiej rewolucji.
Od kilku tygodni mamy jednak najwyraźniej inny rząd. Tusk straszy, że pierwszego września dzieci mogą nie pójść do szkoły (to chyba sugestia wybuchu kolejnej wojny światowej), minister spraw zagranicznych wzywa USA na pomoc, a PO gości na swoim zjeździe jednego z liderów rewolucji na Ukrainie. Oczywiście powiadamianie przez premiera o możliwości wybuchu wojny na partyjnej konwencji jest chyba kolejnym dowodem traktowania własnego społeczeństwa z jakąś niebywałą pogardą, ale tak czy inaczej, retoryka rządu się zmieniła. Tusk, opierając swoją retorykę na zagrożeniu wojną, zyskuje poparcie, tyle że to efekt krótkotrwały. Z tygodnia na tydzień, przynajmniej w deklaracjach, będzie musiał prowadzić politykę braci Kaczyńskich, a to na długo mu nie posłuży.
Dlaczego tak się zachowuje? Chodzi o decyzje nowego patrona politycznego. Dotychczas patronem działań ekipy PO–PSL były Niemcy i Rosja. Teraz stały się nim przede wszystkim USA. Oczywiście wpływ Berlina nie zniknął, stąd pewna niespójność wypowiedzi rządu, ale jednak jest to polityka nastawiona na przeciwstawienie się Rosji. Tusk musi obawiać się dwóch rzeczy – niezależnych mediów, które przypomną mu, co robił jeszcze kilka miesięcy temu, i Rosji, która nigdy nie płaci bez skwitowania. Z Rosją może sobie poradzić, uciekając w coraz ostrzejszą retorykę. Będzie to jednak tylko retoryka, bo faktycznie może dalej prowadzić politykę wygodną dla Moskwy w zamian za milczenie. Co do mediów to przede wszystkim Tusk wspiera swoje tuby, pompując dziesiątki milionów rządowych pieniędzy w reklamy i prenumeraty (ciekawe, jaką część dochodów „Gazety Wyborczej” stanowią rządowe zamówienia) i podstawia nogę mediom opozycyjnym. Nie musi tego robić osobiście. Ma sędziów, którzy łamią wszelkie procedury, np. dając dwa dni na odpowiedź na pozew, w poniżający sposób rewidując uczestników procesu albo nie przesłuchując kluczowych świadków. W obronie tak niezawisłych sędziów staje natychmiast „Gazeta Wyborcza”, sama ścigająca nas po sądach. Pomijam już to, co zrobiono nam z kolportażem. Na tej wojnie Tusk zna się jak nikt. Póki Ruscy nie wejdą, może wygrać niejedną bitwę. A jak wejdą, jego ekipa pewnie będzie już daleko.
Tomasz Sakiewicz