Czas na zmiany
Urodziłem się w Bronowicach, wychowałem na Grzegórzkach, a mieszkam w Czyżynach. Znaczy się, jestem krakusem który się przemieszcza stopniowo z zachodu na wschód. Jeśli utrzymam tempo ministra Sienkiewicza, to u schyłku swoich dni dotrę – kto wie? – dotrę może nawet aż do Wieliczki. Albo do Niepołomic.
Te Czyżyny to nawet całkiem fajna wieś. Bo to była wieś, lokowana jeszcze w XIII w. i będąca własnością zakonu cystersów rezydujących w Mogile. Ale potem, długo po XIII w. przyszły komuchy i postanowiły Nową Hutę wybudować. No i wybudowali. Przez jakiś czas miała być osobnym miastem – na Placu Centralnym im. Ronalda Reagana (który to prezydent wtedy był jeszcze aktorem) szykowano nawet miejsce pod gmach ratusza – i w ogóle miało być tak, że będzie wicie, rozumicie, wspaniała, socjalistyczna, nowoczesna Nowa Huta, a pod nią jakiś tam… jakiś Kraków.
Ale im nie wyszło.
Nową Hutę wcielono ostatecznie do Krakowa jako jego dzielnicę. Znajomy architekt lub mi powtarzać, że wskutek tego Kraków stał się miastem bipolarnym (notować; na tego typu słowa można podrywać studentki). A zaś pomiędzy oboma ośrodkami znalazła się cała masa wsi, takich jak Czyżyny, które z dnia na dzień dowiedziały się, że są miastem. I lat kilkadziesiąt trwało, zanim ten wsiowy obszar zarósł miejskimi zabudowaniami. Niestety, od czasów gierkowskich były to głównie bloki z wielkiej płyty.
Więc na tej mojej wsi – niewsi jest dwupasmówka, stosunkowo rzadko przez kierowców uczęszczana; zwie się ulicą Medweckiego. Gdy ktoś chce się dostać na moje osiedle od strony przystanku tramwajowego, to wysiada na Jana Pawła II, idzie kawałeczek niezłym chodnikiem, przekracza tą dwupasmówkę i jest już na środku osiedla. Nie ma tam pasów (tzw. zebry) ale jest wszystko inne: chodnik, schodki z poręczą przydatną osobom starszym, przełączka. Setki, jeśli wręcz nie tysiące ludzi chodzą tamtędy każdego dnia od lat co najmniej trzydziestu.
Ale pasów jednak nie ma. „Echo Czyżyn”, bezpłatna gazetka którą od czasu do czasu Rada Dzielnicy wpiernicza mi do skrzynki, twierdzi że będą. Bo jest to istotna potrzeba i one powinny być. Od lat tak twierdzi, ale z tego twierdzenia nic nie wynika, w związku z czym w zeszłym tygodniu, gdy wracałem do domu, zza kępy badyli wyskoczył nagle samochód policyjny i prawie że z piskiem opon zatrzymał się przede mną.
– Przepraszam! – zawołał policjant, który uchylił okno. Dwóch ich było, bo nieszczęścia chodzą i jeżdżą parami.
– Proszę, nie ma sprawy – odparłem. To ich chyba zaskoczyło. Ten przy kierownicy chwilę zbierał myśli i wreszcie wyartykułował:
– A pan wie, że przejście dla pieszych jest jakieś pięćdziesiąt metrów dalej?
– A pan nie widzi, że tu jest ciąg pieszy? – odparłem. – Ludzie tędy zawsze chodzili i będą chodzić jeszcze przez jakieś dwa miliardy lat, bo potem Ziemia się spali.
– Ale to jest łamanie przepisów, bo pan nie przechodził pasami. Zmuszonym jestem wypisać panu mandat.
– Będzie pan zmuszonym go wystawić na adres Rady Dzielnicy XIV. To nie moja wina, że kolejny rok z rzędu nie znaleźli wykonawcy, który namalowałby parę białych kresek na asfalcie.
– Pan żartuje, a to poważna sprawa.
– Poważna sprawa to jest pod delikatesami. Tam jest jeden taki bezdomny, który chleje przez cały dzień. I nie było by w tym nic złego, tylko że on z czasem, jak się już porządnie napije, robi się agresywny i natarczywie żąda od ludzi pieniędzy. A raz nawet skopał latarnię uliczną i to mimo tego, że nikt na niej nie wisiał.
– Ja jestem z drogówki, nie z prewencji. Mnie takie sprawy nie interesują. Okaże pan dokumenty?
– Ach, tak? To jakby tu ktoś kopał człowieka, a nie latarnię, to też by się przejechało mimo, „bo mnie to nie interesuje, bo nie jestem z prewencji”, tak? I, nawiasem, proszę nie mówić do mnie per „pan”. Panowie to byli przed wojną, o czym wiedział już towarzysz Ochab. Proszę się, funkcjonariuszu, zwracać do mnie per „obywatel”. A dokumentów nie posiadywam przy sobie.
Wtedy ten drugi policjant szturchnął mojego rozmówcę w ramię. Zasunęli szybę i odjechali. Pewnie mnie wzięli za wariata.
Państwo stwierdzicie, że zawracam Wam głowy duperelami? Otóż nie. Ten samorząd, który nie potrafi zrobić zwyczajnego przejścia dla pieszych; ci policjanci, którzy zamiast pilnować bezpieczeństwa na ulicach czają się w kępach badyli na przypadkowych przechodniów żeby wyrobić sobie limit mandatów – to są takie małe, drobne cegiełki. Z tych cegiełek, jak się dobrze przyglądnąć, zbudowane jest nasze życie.
Zmieńmy to. Wymieńmy ich. Od góry do dołu.
Tomasz Kowalczyk