Sobotni poranek. Szarawo jeszcze na dworze. Niewielki deszcz. Z różnych stron Elbląga zaczęło się schodzić, zjeżdżać mnóstwo ludzi. Na placu, skąd miały odjeżdżać autokary do Warszawy, robił się co raz większy tłok… Parasole przesuwały się w kierunku budynku sądu, pod jego arkady…
Okazało się, że w naszym mieście jest tylu niezadowolonych z obecnego rządu, że potrzeba było 11 autobusów na transport na manifestację w Stolicy! 11 pojazdów tylko dla tych, którzy chcieli i mogli wyrazić swoją postawę wobec obecnych włodarzy Kraju! Wielu, wielu nie mając technicznych możliwości (praca w sobotę, opieka nad dziećmi, kondycja fizyczna itp.) pozostało w domach, w Elblągu. Wyjechali tylko przedstawiciele Elblążan! Tych było tylu, że potrzebnych było aż tyle autobusów! Z Kwidzyna – 7!
Na elbląskim pl. Konstytucji tłum przyszłych manifestantów bardzo sprawnie rozlokował się w pojazdach. Autokary były ponumerowane, każdy wiedział dokąd ma się kierować i szybko ruszyliśmy w drogę.
Jechaliśmy do Warszawy widząc wiele „Solidarnościowych” autokarów kierujących się do tego samego celu…Pozdrawialiśmy się wzajemnie… Im bliżej Warszawy, tym towarzystwo takich pojazdów liczniejsze. W samej Warszawie, na końcu naszej podróży – wręcz korek.
W pewnym momencie, pod Mostem Poniatowskiego, „przejęłam pałeczkę kierownika autobusu” – widząc co się dzieje stwierdziłam, że szybciej dojdziemy piechotą z tego miejsca do celu, niż „grzecznie” dojechawszy na określone planami miejsce postoju autokarów i marszrutą stamtąd na miejsce zbiórki. Wysiedliśmy zatem i poprowadziłam towarzystwo pod Muzeum Wojska Polskiego wchodząc na most i pokonując niewielką odległość na piechotę. Jak się później okazało, decyzja była słuszna – autokar długo dojeżdżał pod Stadion Narodowy…
To, co zobaczyliśmy już na moście, przeszło nasze oczekiwania – las powiewających flag, banerów różnych kształtów i wielkości, człowieczy harmider, pośpiech… Jednocześnie sympatyczne uśmiechy wokół…
Doszedłszy do celu (jako przewodnicząca Elbląskiego Klubu Gazety Polskiej z Klubowiczami dotarliśmy na pl. Trzech Krzyży; „do swoich”; „Solidarność” zbierała się pod Sejmem – szli dalej niż my) musieliśmy poczekać na odpowiedni czas – formowano „kolumnę marszową”. Służby porządkowe sprawnie dyrygowały, a manifestanci spolegliwie, z wyrozumiałością dostosowywali się do dezyderatów. Wszystko w bardzo przyjaznej, życzliwej atmosferze. Podczas postoju nawiązywały się nowe znajomości, „odgrzewały się” stare, powitania znajomych… Bardzo spontanicznie wszyscy reagowali na świetne hasła z transparentów. Oczywiście hasła politycznie zaangażowane. Wiele radości sprawił wizerunek pierwszego w kaftanie bezpieczeństwa… Rudy zjeżony włos na głowie, głupawy uśmieszek na licu… Przezabawna karykatura! Potem – „Złoty cielec” – na cokole postać człowiecza z jakby znajomą twarzą, w leninowskiej pozie, w charakterystycznej czapeczce (peruwiańskiej z warkoczykami, jakże licującymi z właścicielem tejże…), z piłką pod pachą… Całość „ozłocona”. „Majestatycznie” wjechała na pl. Trzech Krzyży ku uciesze zgromadzonych. Reakcji ludzi trudno się dziwić, bo obiekt był „cudny”! Nie sposób nie wspomnieć hałasu, jaki narobiliśmy w Warszawie. Nie tylko tego symbolicznego! Gwizdki, trąbki, syreny, bębny… To klimaty, które jeszcze przed marszem odczuliśmy.
Manifestacja tylko wzmocniła pierwsze wrażenia. Współodczuwanie nieakceptacji (eufemizm!) obecnej władzy w Polsce czuło się na każdym kroku! Nieprzebrane tłumy można było obejrzeć dopiero wyszedłszy z „kolumny” i stanąwszy pod ścianą budynku, niejako z boku. Jak okiem sięgnąć – „Solidarność” i Kluby Gazety Polskiej! Regiony poszczególne, zakłady pracy, kluby Gazety Polskiej z Kraju i zza granicy(przyjechali, przyjechali nas wesprzeć w tym sprzeciwie wobec Tuska i jego ekipy). Niektórzy manifestanci w służbowych ubraniach, w kaskach, w koszulkach pokazujących przynależność do poszczególnej grupy demonstrantów, chustach na ramionach… Pielęgniarki w charakterystycznych czepkach. Były też i indywidua, np. mężczyzna, który na głowie miał srebrny hełm z wbitym weń toporkiem…
Marsz czy raczej wędrówka z pl. Trzech Krzyży trwała dość długo, bo służby porządkowe regulowały przepływ demonstrantów z trzech kierunków. Bardzo to sprawnie, jak widzieliśmy, się odbywało. Już na Nowym Świecie odczuwaliśmy sympatie i wsparcie tej naszej akcji ze strony…czy Warszawiaków, to trudno powiedzieć, ale ludzi, którzy znaleźli się tu nie w roli manifestantów. Z okien machano do nas Flagami, rękoma… Przechodnie się uśmiechali i klaskali, z ławeczek czy fotelików kawiarnianych pozdrawiano, bywało, że ze znakiem V ze wskazującego i środkowego… Bywało i odwrotnie – to szczególnie młode osóbki tzw. płci pięknej i to tylko, kiedy szły nie w pojedynkę – miny marsowe, unikające naszego wzroku, dziarsko idące w kierunku przeciwnym niż „Solidarność” (symbolicznie?).
Dość zabawnie wyglądały osoby wychodzące w czasie manifestacji z „Bristolu” – dysonans rodziły ich „strojne szaty” w zderzeniu z roboczymi ubraniami np. pracowników różnych zakładów produkcyjnych… Miny elegantów i elegantek też były nietęgie, bo widzieli przed soba barierę do pokonania w formie kolumny marszowej owych robotniczych manifestantów… (musieli do iść swoich samochodów po drugiej stronie Krakowskiego Przedmieścia, przebić się przez maszerujących(!) protestantów).
My, widząc tłumy wędrujące płynnym ruchem postępującym w kierunku pl. Zamkowego, postanowiliśmy dać szanse tym, co za nami, i zatrzymaliśmy się pod Bristolem, gdzie oglądaliśmy na wielkim ekranie to, co działo się na scenie w „miejscu zero”. Wśród nas był starszy Pan, który mimo trudności z chodzeniem wybrał się na ten protest. Mieliśmy i to na uwadze zatrzymując się tam, gdzie mógł nawet sobie przysiąść.
Dzięki temu, zobaczyliśmy bardzo poruszającą rzecz – przez cały czas (a staliśmy w miejscu, o którym wyżej, do 15.45), nieustannie przemieszczała się kolumna ludzi „Solidarności” w kierunku pl. Zamkowego. Zastanawialiśmy się nad tym, gdzie i jak ci ludzie się pomieszczą pod Zamkiem? Jak to się dzieje, że ciągle, do ostatniej chwili ruch do przodu trwa, całe Krakowskie Przemieście jak okiem sięgnąć pełne ludzi, Flag, banerów… W pewnym momencie z głośnika usłyszeliśmy, że nawet z Al. Jerozolimskich ciągle pełno demonstrantów rusza w Nowy Świat! Poczuliśmy się wybrańcami, którym udało się dotrzeć do miejsca, w którym znaleźliśmy się.
Wzruszający był moment na zakończenie – odśpiewaliśmy Hymn. Wszyscy na baczność, panowie z czapkami w rękach… jak okiem sięgnąć – Polacy śpiewali swój Hymn!
Pięknie!
Do tej chwili, do Hymnu, cały czas trwaliśmy w wielkim hałasie, który wzmagał się w momentach aprobaty dla słów zasłyszanych od przemawiających na pl. Zamkowym. Rzecz jakby oczywista – najgłośniej i najwięcej hałasu robiono przy wypowiedziach Przewodniczącego Dudy! Pan T. Sakiewicz również zebrał niemało hałaśliwych dźwięków! Oklaski, trąbienia, gwizdy, dudnienie bębnów, syreny… „uszy puchły”. Widziałam spryciarzy, którzy mieli zatyczki w uszach. Ewidentnie doświadczeni bywalcy takich demonstracji.
Teraz czytam różne opinie na temat dnia wczorajszego… Nie dołączając się do nich, chcę tylko przypomnieć słowa p. Anny Walentynowicz –„Musimy się policzyć.”
POLICZYLIŚMY SIĘ!
14 września 2013 r.
Relacja – Klub „Gazety Polskiej” w Elblągu.