Wrzutka
Dwa lata wakacji
Powieść „Dwa lata wakacji” Juliusza Verne’a należała do ukochanych książek mojego dzieciństwa. Historia uczniów z nowozelandzkiego Kolegium Chairmana z Auckland, którzy znaleźli się na bezludnej wyspie, śniła mi się po nocach. Zresztą nie były to wcale wakacje, tylko twarda szkoła życia, wsparta samokształceniem. Na tym tle dwa lata wakacji zafundowane naszej młodzieży przez pandemię przypominają raczej czarny sen i przywodzą na myśl stracone pokolenie. Nie mam wątpliwości, że mimo zdalnego nauczania, które dla wielu okazało się fikcją, powstała półtoraroczna luka edukacyjna, której tradycyjnymi metodami nie da się odrobić. Czy władze oświatowe zdecydują się na niezbędne, moim zdaniem, działania rewolucyjne? Oczami wyobraźni widzę już zjednoczony front nauczycieli, uczniów i rodziców, który jest zdolny zablokować każde sensowne rozwiązanie. A takie są dwa. Pierwsze to – wzorem wielu innych krajów – należy w tym roku zrezygnować z wakacji (było zdecydowanie dużo wypoczynku), a jeśli to nie wystarczy, zrezygnować z wolnych sobót, nawet za cenę dodatkowych pieniędzy dla nauczycieli. Drugim wariantem jest zaakceptowanie straconego roku i powtórzenie nauki jeszcze raz w tych samych klasach. Z wyjątkami. Ci, którzy zgodziliby się na naukę podczas wakacji w wyznaczonych szkołach i zdali egzamin z wiedzy upoważniającej do kontynuacji nauki rok wyżej, mogliby iść dalej w zgodzie z własnym rocznikiem. Przy okazji reformy proponuję rozwiązanie naprawdę radykalne – odejście od szkoły służącej zadowoleniu uczniów i nauczycieli ku instytucji naprawdę kształcącej i wymagającej, pomimo łączącego się z tym stresu. Młodzi ludzie winni wykazywać się konkretną wiedzą na każdym poziome nauczania, co wymagałoby odejścia od przepychania z klasy do klasy za wszelką cenę. Za moich czasów spotykało się uczniów repetujących trzy razy pierwszą klasę. Ale może jestem w błędzie, może do życia wystarczy umiejętność klikania w klawiaturę smartfona?
Marcin Wolski