Tekst alternatywny

Igrzyska w Moscovii

Igrzyska w Moscovii

Żeby naprawdę zrozumieć Rosję trzeba posiadać umysł i wiedzę profesora Andrzeja Nowaka. Natomiast żeby poznać ją choć trochę, nie wystarczy znać kilku sympatycznych Rosjan, którzy przyjechali do Polski by tu studiować. Wielu z nas z czasów swoich studiów ma takie znajomości. Żeby czegoś się dowiedzieć, trzeba przeczytać parę książek. Wyciągnąłem sobie teraz te książki i powracam do nich po ładnych paru latach.

Pierwsza rzecz którą sobie odświeżę, to „Moscovia” Antoniego Possevina. To był ten chytry jezuita, który dał się przechytrzyć Iwanowi Groźnemu. Iwan zwodził go możliwością przejścia na katolicyzm, by Possevino powstrzymywał (w miarę swych możliwości) zwycięski pochód przeciw Moskalom naszego największego króla Stefana Batorego. Potem jezuita zmądrzał, kiedy zrozumiał że Iwan to azjatycki satrapa, z którym nie da się uprawiać dyplomacji w stylu europejskim. Na słynnym obrazie Jana Matejki „Batory pod Pskowem” widzimy Possevina u boku króla – szczupły, ascetyczny, gładko wygolony i z dziwnie ułożonymi dłońmi. Szymon Kobyliński, arcyznawca twórczości Matejki, napisał kiedyś, że te dłonie to cały traktat polityczny. Więcej napisać nie mógł, bo PRL-owska cenzura by mu to zdjęła. Possevino daje nam w „Moscovii” kapitalną relację o Rosji, która jeszcze Rosją nie jest, dopiero się nią staje, ale tam jest już wszystko co rosyjskie, tyle że na mniejszą skalę.

Potem zabiorę się za „Rosję w roku 1839”, którą napisał Francuz, Astolphe de Custine (dwa opasłe tomy). De Custine był arystokratą, którego ojca rewolucjoniści skrócili o głowę w czasach terroru. Był więc z gruntu antydemokratyczny i ultrakonserwatywny. Nawet odrestaurowana monarchia francuska wydawała mu się zbyt liberalna, więc wybrał się na zwiedzanie Rosji; kraju, w którym niepodzielną władzę sprawuje dobry car Mikołaj I, gdzie nie ma parlamentu ani konstytucji, zatem niewątpliwie musi tam panować spokój, prawo i porządek. Wrócił przerażony tym co zobaczył i został demokratą. Książka, napisana w formie serii listów do przyjaciela, po raz pierwszy dała Europejczykom wgląd w mechanizmy funkcjonowania rosyjskiej władzy, opartej na przemocy, kłamstwie i zduszeniu jakiejkolwiek społecznej aktywności. Stała się bestsellerem tamtych czasów, a w samej Rosji wywołała furię. „O sobie prawdy nikt nie chce znać”…

Dalej idzie siedem tomów „Od białego caratu do czerwonego”, które napisał przed II wojną światową Jan Kucharzewski, polski historyk i polityk. To znowu szeroka panorama Rosji carskiej z czasów Mikołaja i Aleksandra II, z tym, że widzimy już kiełkowanie nurtu rewolucyjnego, który po kilku dziesięcioleciach doprowadzi do rewolucji lutowej a następnie do bolszewickiego puczu (z nieznanego mi powodu nazywanego wciąż rewolucją październikową; prawdziwa rewolucja rosyjska była tylko w lutym 1917 r.). Kucharzewski monumentalnej pracy swojej nie ukończył, ale jego paralele między Rosją carską a ZSRS są w niej wyraźnie widoczne. Wystarczy spojrzeć na tytuł – reżim sowiecki to prosta kontynuacja tradycji moskiewskich i carskich. On jest taki sam, tylko że on jest „bardziej”.

I wreszcie trylogia znawcy Kucharzewskiego, Richarda Pipesa. „Rosja carów”, „Rewolucja rosyjska” i „Rosja bolszewików”. Profesor Pipes to Amerykanin, ale z pochodzenia polski Żyd (urodził się w Cieszynie), więc z natury rzeczy ma lepsze pojęcie o Rosji niż mądrale z kalifornijskich kampusów. W latach osiemdziesiątych XX w., gdy ci mądrale kreślili plany ułożenia pokojowych stosunków USA z ZSRS na następne pół stulecia, Pipes doradzał prezydentowi Ronaldowi Reaganowi jak unicestwić Imperium Zła. Doradzał skutecznie. Jedno z pierwszych zdań „Rosji carów” brzmi tak: „W książce postawiono następujące pytanie: dlaczego w Rosji, w odróżnieniu od całej Europy, do której kraj ten należy ze względu na swoje położenie geograficzne, rasę i religię, społeczeństwo okazało się niezdolne do okiełznania władzy politycznej za pośrednictwem jakichkolwiek poważnych ograniczeń”.

Ja, maluczki, ośmieliłbym się tutaj polemizować z Richardem Pipesem – nie w kwestii nieograniczonej i bezkarnej władzy, bo to rzecz oczywista – ale w sprawie „europejskości”. Geograficznie zachodnia część Rosji rzeczywiście leży w Europie, rasowo Rosjanie są białymi ludźmi, ale silny jest tam wpływ azjatycki (wystające kości policzkowe to cecha azjatycka właśnie, a nie, jak się twierdzi, słowiańska), religią jest chrześcijaństwo, ale Cerkiew została już w XV w. bezwzględnie podporządkowana Państwu. Rosyjskie (czy moskiewskie właściwie) średniowiecze było mongolskie, renesansu ani baroku nie było w ogóle, a oświecenie sprowadziło się do tego, że mikroskopijnej grupce arystokracji car Piotr kazał pościnać brody, założyć fraki i pończochy oraz nauczyć się mówić po francusku. I jak to porównywać z Polską, w której przetrwało prasłowiańskie wiecowanie by doprowadzić do powstania parlamentu, której średniowiecze było niemieckie, renesans włoski, a barok i oświecenie francuskie?

Te wszystkie książki trzeba przeczytać, żeby trochę Rosję zrozumieć. Ale jeśli komuś czytać się nie chce, to wystarczy że obejrzy sobie jakąś powtórkę ceremonii otwarcia Igrzysk Olimpijskich w Soczi. Bo tam Rosja była w pigułce. Oglądałem, chociaż zwykle od telewizora stronię. Był Piotr I. Były perfekcyjnie zrealizowane sceny masowe. Była ta arystokracja we frakach i pończochach. Były piękne sekwencje baletowe z La Belle Époque i ekspresjonistyczna sztuka lat 20. Była bananowa młodzież z lat 60., tańcząca twista. Była rakieta kosmiczna, Gagarin i Tierieszkowa. Nie było zaś carskiego knuta, Stalina, głodu na Ukrainie, podboju sąsiednich krajów i nie było milionów ofiar komunistycznego reżimu.

Rozumiem, że każde państwo przy takiej okazji chce ukazać swoją historię od najlepszej strony. Ale akurat w przypadku Rosji sprawia to wszystko szczególnie karykaturalne wrażenie. W tej telewizyjnej transmisji widać było, że dzisiejsze państwo Putina to wciąż ta sama Moscovia o której pisał Possevino, ta sama Rosja nakreślona piórem de Custine’a. Szary, ponury kamień powleczony cieniutką warstwą pozłotki. I w widowisku pokazano jedynie tę pozłotkę, a kamienia – już nie.

Tomasz Kowalczyk

Tomasz_Kowalczyk_small