Jak ja nie lubię Zeteselowców!
To był poniedziałek, rano, kiedyś tam we wrześniu 1993 roku. Nasza nauczycielka historii, pani Krycha z Jednym Okiem wpadła do klasy, z impetem trzasnęła dziennikiem nauczycielskim o biurko, potoczyła po nas, zatrwożonych licealistach, tym swoim jednym okiem (drugie niby też miała, tyle że szklane), po czym mnie sobie upatrzyła i wycelowawszy we mnie palec gromko zawołała:
– No i co, Tomaszku? Jak się czujesz w kraju, w którym będą teraz rządzić komuniści i chłopi?!
Szło o to, że poprzedniego dnia odbyły się wybory parlamentarne, które szeroko rozumiana prawica (rozdrobniona jak tuńczyk sałatkowy) przegrała i stało się jasne, że rządzić będzie SdRP (czyli poprzedniczka SLD, czyli następczyni PZPR) i PSL.
Lekcja historii zamieniła się wówczas w debatę polityczną; ani się obejrzeliśmy, jak zleciało tych czterdzieści pięć minut. Takie to były czasy; uczniowie nie mieli jeszcze smartfonów, tabletów, ani nawet zwykłych komórek, więc zamiast bawić się kretyńskimi gadżetami interesowali się żywym światem przekształcającym się wokół nich. Prawie każdy wypowiedział swoje zdanie. Jeśli o mnie chodzi, powiedziałem mniej więcej tak:
Pani profesor, jacy chłopi? Gdyby prawdziwy chłop rządził państwem, to wcale nie byłoby źle. Chłop o swoje gospodarstwo zadba – bo to jego. Ale to są działacze z okołokomunistycznego ZSL, którzy tylko przefarbowali się na PSL. Wrócili do przedwojennej nazwy, zdjęli ze ściany portret Lenina, a powiesili portret Witosa. Tylko że jakiś Waldemar Pawlak ma wspólnego z Witosem tyle, ile ja z panem Heideggerem. Zawodowi działacze z PSL nigdy nie pracowali ciężko na roli, oni zawsze „działali”.
(Nie wiedziałem wtedy, że antycypuję słowa Lecha Wałęsy, które wygłosi on dwa lata później. Podczas kampanii prezydenckiej w 1995 r. Wałęsa wytknął – i słusznie – swojemu kontrkandydatowi Aleksandrowi Kwaśniewskiemu, że ten nigdy w życiu nie pracował, tylko od młodości zawsze „działał”. Różne przykre rzeczy o Wałęsie można powiedzieć, ale tu akurat miał rację).
Skąd wspomnienie tych odległych, Makuszyńskim mówiąc – szczenięcych lat? Ano stąd, że wreszcie wiem dlaczego tak bardzo nie lubię pani premier Ewy Kopacz. Nie dlatego, że wygląda jakby właśnie przywaliła twarzą w ścianę uwalaną botoksem, nie dlatego, że gubi się na czerwonym chodniku i eksponuje krzywe nogi podczas odciągania jej na kurs i na ścieżkę przez kanclerz Niemiec, nie dlatego nawet że łże w żywe oczy w sprawie tragedii nad Smoleńskiem. Po prostu – ona jest z ZSL, a ja to widocznie jakoś intuicyjnie wyczułem i dlatego jej nie lubię. Telepata ze mnie, czy co?
Według oficjalnych życiorysów (np. Wikipedia) pani Kopacz karierę polityczną rozpoczęła dopiero w III RP. Teraz to zmieniono (można sprawdzić w biogramie), bo wcześniej było tam napisane, że tym początkiem były lata dziewięćdziesiąte i działalność w Unii Wolności. Ale zmieniono dopiero po artykule Doroty Kani w „Gazecie Polskiej”, z którego mogliśmy poznać sporo faktów z przeszłości pani premier:
„Z Wikipedii dowiadujemy się, że działalność Ewy Kopacz w polityce zaczyna się dopiero w 1990 r.: >>W latach 90. dołączyła do Unii Wolności, przewodniczyła strukturom tej partii w województwie radomskim. W wyborach samorządowych w 1998 r. uzyskała mandat radnej sejmiku mazowieckiego. W 2001 r. odeszła z UW do nowo powołanej Platformy Obywatelskiej, w wyborach w tym samym roku z ramienia tego ugrupowania uzyskała mandat posłanki IV kadencji, reprezentując radomski okręg wyborczy<<.
Nie ma ani słowa o tym, że działalność polityczną Ewa Kopacz zaczęła znacznie wcześniej, bo w latach 80. (…)
Po ukończeniu w 1981 r. wydziału lekarskiego Akademii Medycznej w Lublinie Ewa Kopacz jako lekarz pediatra trafiła w 1982 r. do Zespołu Opieki Zdrowotnej w Szydłowcu, tam też zaczynała karierę partyjną jako szeregowy członek Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego. W tym czasie jej mąż Marek Kopacz był prokuratorem Prokuratury Rejonowej w Radomiu (…).
Ewa Kopacz jako działaczka ZSL przebywała od 29 do 31 marca 1985 r. w NRD – była wysłanniczką pierwszego sekretarza Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Radomiu. Jak wynika z dokumentów komunistycznej bezpieki, wyjazd był możliwy dzięki decyzji sekretariatu Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej – Ewa Kopacz pojechała do Magdeburga podpisać umowę o wymianie wczasowej ze szpitalem okręgowym Wolmirstedt. Wniosek o wyjazd obecnej premier do NRD podpisał Bogdan Prus, I sekretarz KW PZPR w Radomiu. Prus był związany z ruchem rolniczym i jednocześnie cieszył się zaufaniem najwyższych władz partyjnych. Świadczy o tym m.in. fakt, że w 1982 r., czyli w stanie wojennym, został I sekretarzem KW PZPR w Radomiu. To właśnie poparcie Prusa umożliwiło Ewie Kopacz karierę w ZSL (…)”.
Miło, że propagandyści pani premier Kopacz uważnie studiują „Gazetę Polską” i na bieżąco nanoszą poprawki w biogramie niemłodej lekarki na rubieży. Niemiło – i pisałem już o tym, gdy ukazała się głośna książka „Resortowe dzieci – media” – że tak wiele publicznych osób w Polsce „zapomina” o rozmaitych etapach i meandrach swojego życia. Dlaczego „zapominają”? Bo się wstydzą i dlatego skrupulatnie próbują zamazać w swoich życiorysach ciekawostki z przeszłości.
Jest taka ciekawa biografia Józefa Stalina, napisana przez Rosjanina Edwarda Radzińskiego (autor przedstawia się jako rosyjski Żyd, ale sądząc po nazwisku jest chyba potomkiem jakichś polskich Żydów; może zesłanych na Sybir po Powstaniu Styczniowym?). Trochę sensacyjna, ale świetnie napisana książka (u nas wydało ją Wydawnictwo Magnum w 1996 r.). Pisze w niej Radziński że wedle oficjalnych danych, zamieszczonych we wszystkich encyklopediach, Stalin urodził się 21 grudnia 1879 roku (9 grudnia według „starego stylu”). Tymczasem, wygrzebany przez autora w Archiwum Partii dokument głosi: „Rok 1878. Urodzony 6 grudnia, ochrzczony 17 grudnia”. Radziński: „A więc urodził się na cały rok i trzy dni wcześniej przed oficjalną datą swoich urodzin? (…) Tyle lat obchodzono sfałszowaną datę?”. Dlaczego – nie wiadomo.
Dalej przedstawia Radziński opowieść o tym, jak to Michaił Bułhakow (już w 1939 r.) otrzymał propozycję napisania sztuki teatralnej o młodym Stalinie. Popełnił błąd – pojechał na Kaukaz, w rodzinne strony dyktatora, by porozmawiać ze świadkami, pogrzebać w archiwach, zdobyć z pierwszej ręki relacje, materiały. Odwołano go natychmiast do Moskwy. Sztuka nie powstała. Sam Stalin stwierdził oględnie: „Wszyscy młodzi ludzie są tacy sami. Po co pisać sztukę o młodym Stalinie?”.
Coś chciał ukryć – i nie wiemy co. Proszę mnie źle nie zrozumieć, nie porównuję Ewy Kopacz ze Stalinem, wskazuję tylko na ten sam mechanizm – zamazywanie faktów z minionych czasów. Jakiś lęk, jakaś obawa, obawa przed czymś…
I dziwne tylko to, że w tej ukrywanej przeszłości zawsze czai się widmo Rosji, czy to carskiej, czy bolszewickiej, i popieranych przez nią partii.
Tomasz Kowalczyk