Jak za komuny!
/relacja z demonstracji w Melbourne/
I znów, jak w czasach głębokiej komuny poszliśmy demonstrować. Znów jak wtedy, założyliśmy koszulki z napisem „Solidarność, wyjęliśmy z miejsc z polskimi pamiątkami flagi, w ciągu kilku godzin przygotowaliśmy plakaty i ulotki, znów w sercach naszych zapanował niepokój i gniew. A wydawało się, że nie nastąpi to już nigdy więcej. Że tutaj, w Australii będziemy mieli wreszcie spokój.
Ale i tu nas dopadli, a w każdym razie próbują. W sobotę, 23 stycznia br.cichaczem, nikogo oficjalnie nie informując, skrzyknęli w Melbourne piętnaście osób, wyciągnęli dwie, może trzy biało-czerwone flagi, dodali dwie niebieskie z gwiazdeczkami i stanęli. A my, stanęliśmy przed nimi. Z prawdziwą pogardą, bo dla nas są zdrajcami, kiedy wyciągają nasze polskie kłopoty aż na drugi kontynent, angażując w to niczego nieświadomych i zdziwionych Australijczyków.
Ustawili się do zdjęcia, postali i po trzydziestu minutach, widząc naszą kolosalną przewagę, poszli. Swoje zdjęcie, takiej małej, a zgodniej rodzinki, pewnie przekażą swoim mocodawcom w Europie, pochwalą się komuś, głównie Gazecie Wyborczej, że ponoć demonstrowali w Melbourne. Demonstrowali w liczbie piętnastu osób, bo chcą bronić „demokracji w Polsce”. Założyli w tym celu nawet jakiś klub, odnogę, a właściwie odnóżkę KOD-u, takiego co to nie chce, aby rządził w Polsce nowy rząd, nowy prezydent i większość Narodu.
Nasi przeciwnicy – to ludzie, którym znów się wydaje, że nas zwyciężą, że pokonają polskich więźniów politycznych czasów komuny, pokonają działaczy Solidarności, i tych, którzy wierzą w demokratycznie wybrany rząd Polski i zmiany jakie zachodzą w Naszej Ojczyźnie. Jak kiedyś, gdy niektórym się wydawało, że zawsze będą mogli bezkarnie rozkradać Polskę i dzierżyć po wsze czasy władzę nad ogłupianym Narodem, tak i teraz stają po przeciwnej niż większość Polaków stronie.
Stanęli więc i w Melbourne. A my, którzy na polską krzywdę reagujemy natychmiast, bo mamy to już we krwi, mamy to wbite ZOMO-wskimi pałkami na plecach i przesiedziane na komunistycznych komisariatach, My, stanęliśmy naprzeciw.
Było nas czterokrotnie więcej; z naszymi flagami, hasłami, a przede wszystkim z pogardą w oczach. Niektórzy z nas krzyczeli do nich „czy wam nie wstyd?”. Bo wśród nas byli więźniowie polityczni, ze Stowarzyszenia Więźniów Politycznych w Australii, byli działacze Klubu Gazety Polskiej w Melbourne, aktywni działacze pierwszej „Solidarności”, członkowie niedawno powstałego Komitetu Obrony Polski w Australii, szereg znanych w Polonii melbourneńskiej osób. Byli ci, którzy jeszcze nie tak dawno siedzieli w więziennych celach, walcząc o Polskę właśnie demokratyczną, wolną i niezawisłą.
I my, jak za komuny, patrząc im prosto w twarz, śpiewaliśmy nasz hymn, polski, niezapomniany, dla każdego Polaka najważniejszy. Reagowiali na to zdumieniem i osłupieniem. Dlatego z pełną odpowiedzialnością wołaliśmy do nich: „Zdrajcy”, „Targowica”, „Precz z komuną”, jednocześnie transparentami i okrzykami wyrażając poparcie dla premier Beaty Szydło i polskiego rządu. Roznosiliśmy też, wśród zainteresowanych, uloki z informacją, jaką europosłowie PiS przekazywali w Parlamencie Europejskim, „Democratic Choice of the Poles” i jaka zawierała szereg konkretnych przykładów i danych, aby zorientować się, że w Polsce demokracja ma się dobrze.
Oni, ci stojący po drugiej stronie, którzy australijskimi dolarami opłacili ochroniarzy dla swojej antypolskiej demonstracji zapewniając sobie bezpieczeństwo, nie mieli jednak ochoty tego przyjmować. Nie mieli też wstydu. Bezpiecznie czuli się kiedy pojawiła się policja, aby rozpoznać sytuację. Zapłacili przecież i mają prawo tutaj stać, tłumaczyli policjantom – a ci, naprzeciwko, nie mają, są tu nielegalnie, nie zapłacili, trzeba ich stąd usunąć. Tak mówili publicznie Polacy do Austalijczyków. Naprawdę! To było szczególnie niesmaczne. Jedna z pań, której nazwiska tu nie wymienię, członkini Australijskiego Instytutu Spraw Polskich w Australii, po tamtej stronie wołała, tylko w połowie po polsku :”My jesteśmy qality”. Czyżby znów jakaś wybrana rasa panów?
Podobnie bulwersujący był fakt wciągnięcia do własnej grupki osoby starszej, nieświadomej do końca swojej roli, byłej Sybiraczki, która zawiadomiona przez wieloletnią przyjaciólkę, na kilka godzin przed występem, stała wśród nich zażenowana, możliwie nisko trzymając wręczony jej w ostatniej chwili plakacik z napisem „KOD. Preserve Democracy in Poland”. Wstyd panie i panowie. Wstyd i hańba!
To oni, ci z maleńkiej grupki entuzjastów KOD-u, dziś, na Federation Square, w centrum Melbourne, w Australii, którzy prowokowali nasze wystąpienie, mogli zobaczyć naszą przewagę, naszą determinację i siłę, jaką w każdej chwili jesteśmy w stanie zaprezentować w obronie demokratycznie wybranych polskich władz. Mogli przekonać się, że Polski będziemy bronić wszędzie, nawet tu, za oceanem.
Z ponurymi minami, zadziwiająco szybko poszli do domu, żegnani na odchodne gwizdami i buczeniem.
A my, wracaliśmy zadowoleni, zjednoczeni i silni. Jak kiedyś, w czasach głębokiej komuny.
Monika Wiench
Komitet Obrony Polski w Australii
Melbourne, 23 styczeń 2016
Prawdziwe oblicze Mebourneńskiej Targowicy.
W dniu 23 stycznia na Federation Squere w Melbourne odbyła się demonstracja KODu skierowana przeciwko demokratycznym zmianom w Polsce.
Informację o organizowaniu tej akcji otrzymaliśmy zupełnie przypadkowo i to w ostatniej chwili. Otóż jeden z sympatyków Klubu Gazety Polskiej na facebooku znanej sobie osoby znalazł dziwny plakat, który mówił o tym zamierzeniu.
Sympatyk ten przesłał mi ów plakat w piątek rano SMS – em. Rozdzwoniły się telefony, machina internetowago informowania ruszyła.
Mieliśmy tylko 24 godziny na zorganizowanie kontrdemonstracji… okazało się również, że zarówno z plakatu jak i z innych źródeł nie było możliwe ustalenie, kto jest organizatorem tego przedsięwzięcia. Wiedzieliśmy już, że w zamierzeniach organizatorów było utrzymanie planowanej demonstracji w tajemnicy. Byliśmy przekonani, że stoi za tym michnikowska „Gazeta Wyborcza”. Niektórzy przypuszczali że stoi za tym AIPA, inni znowu, że to dzieło tajemniczego pana Szmatkowskiego, jeszcze inni podawali dalsze kandydatury. Nie mieliśmy natomiast żadnej wątpliwości, że cała organizacja tej manifestacji miała na celu tylko i wyłącznie wysłanie w świat przekazu o jej odbyciu – przypuszczalnie z pomięciem faktu, że była również i kontrdemonstracja i że liczba kontrdemostrantów wielokrotnie przewyższała liczbę KODowskich demonstrantów.
KODowcy eksponowali swoje hasła, a główne z nich mówiło (a jakże inaczej!) o obronie wolności i demokracji w Polsce. Udział w niej wzięło około 15 osób, w tym kilka prawdopodobnie niezupełnie zorientowanych w czym tak naprawdę biorą udział, jak n.p. pani prezes Stowarzyszenia Sybiraków, czy zastępca prezesa Stowarzyszenia Związku Ziem Wschodnich II RP. Kilka osób z tej grupy, najprawdopodobniej po zorientowaniu się w co ich wciągnięto, czmychnęło chyłkiem z Federation Square ukrywając się pod kapeluszami z dużym rondem lub za dużymi ciemnymi okularami. Ostatecznie została na demonstracji grupa KODowców licząca około 10 osób.
Z naszej obserwacji wynika, że przypuszczalnych głównych oraganizatorów na manifestacji nie było, widocznie się zorientowali, że przeciwko sobie mają przygniatającą liość rozgniewanych oponentów. Demonstranci wezwali służby porządkowe i zażądali, aby nas z tamtąd usunięto, ponieważ oni sobie nas tutaj nie życzą, bo uznają, że my jesteśmy do nich wrogo usposobieni. Ochroniarze faktycznie zażądali abyśmy opuścili plac i wskazali nam ulicę.
Dopiero po moim wyjaśnieniu, w którym powołałem się na australijskie prawo do wolności słowa i demonstracji, jak również wskazując, że my tu jesteśmy, bo oni nas do tego sprowokowali wynosząc sprawy wewnętrzne Polski na ulice i place w Australii – czym jesteśmy zażenowani jako obywatele Australii. Po obietnicy, że dajemy im gwarancje naszego pokojowego nastawienia funkcjonariusze służb porządkowych wytłumaczyli KOD-owcom, że demokracja i wolność, o którą oni są tak bardzo zatroskani daje nam prawo do zaprezentowania naszego sprzeciwu.
I wtedy nastąpiło odsłonięcie prawdziwego oblicza tych popieraczy KODu – czyli uznanie, że wolność i demokracja się należy, ale tylko tym IM, a nie NAM, nawet jeśli jesteśmy większością. Czas demonstracji był zaplanowany na dwie godziny ale ze względu na szybko topniejącą liczbę KOD-owców i w obliczu tak licznej, bo liczącej około 60 osób rozgniewanej grupy oponentów po 30 minutach zawezwali policję. Przyjechało 7 funkcjonariuszy w pełnym oprzyrządowaniu i w asyście ochroniarzy. Na pytanie dowódcy tego uzbrojonego oddziału, kto jest organizatorem kontrdemonstracji, wszystkie palce wskazały na mnie. Policjant oświadczył, że to tamci prosili ich o wyrzucenie nas ze skweru. Po naszych wyjaśnieniach nic z tego nie wyszło. Policjanci stwierdzili że KODowcy będą wychodzić, a my nie możemy iść za nimi (czego i tak nie planowaliśmy), natomiast możemy iść w inną stronę albo odczekać kilka minut. Zgodziliśmy się na takie rozwiązanie i KODowcy opuścili plac odgrodzeni kordonem policji, a my jakiś czas pozostaliśmy na miejscu, ustalając listę naszych zwolenników, aby w przyszłości móc szybciej się porozumieć.
Pragnę podziękować wszystkim uczestnikom tej akcji, a w szczególności pani Monice Wiench, członkini nowo powstałego Komitetu Obrony Polski, która przygotowała stosowne na tę okazję ulotki i przyniosła flagę Solidarności. Pani Monika tuż po demonstracji napisała bardzo emocjonalne sprawozdanie, w którym czuje się jeszcze podwyższoną adrenalinę. W tej demonstracji przeciwko KODowi wzięli również udział członkowie Stowarzyszenia Polskich Więźniów Politycznych w Australii, którzy zjechali do Healesville na doroczne Walne Zebranie, ale niestety, nie przynieśli ze sobą swojego banera z logo jak wcześniej uzgodniliśmy. Na pytanie, dlaczego, jeden z nich odpowiedział, – „w czasie dyskusji ustaliliśmy, że byłoby to niepoprawne”. Po skończonej demonstracji Dariusz Buchowiecki, redaktor radia SBS ,poprosił mnie, jako organizatora tej antyKODowej demonstracji, o wywiad dla słuchaczy polskiej sekcji radia SBS, który można znaleźć na stronach internetowych. Niestety, przedstawicielka KOD, w swojej relacji dla radia SBS, idąc śladem swoich zleceniodawców posunęła się do klasycznej manipulacji i na pytanie o liczbę zwolenników KOD podała 30 osób, co niestety kłóci się z faktami. Ciekawą informacją, jaką możemy usłyszeć w jej wypowiedzi jest stwierdzenie jakoby działali oni w ramach międzynarodowej organizacji, której jednak bliżej nie określiła. Niemniej z tego wynika, że jest zawiązany jakis spisek przeciw suwerennej Polsce, w którym ważną rolę odgrywa Adam Michnik, którego ojciec, Ozjasz Szechter, przed wojną był skazany na długoletnie więzienie za zdradę stanu, a konkretnie za działalność na rzecz oderwania wschodnich Kresów Polski i utworzenie na tamtych terenach sowieckiej Ukrainy. Synalek towarzysza Szechtera ma znacznie ambitniejsze plany polegające na likwidacji Polski poprzez stworzenie podleglego Niemcom kondominium. Właściwie niewiele brakuje do realizacji tych planów, 90% mediów jest już w rękach międzynarodowych koncernów (głównie niemieckich), tak jak i większość banków i przemysłu. Milionowa Polonia mieszkająca w Niemczech nie ma nawet statusu mniejszości narodowej, natomiast kilkutysięczna społeczność niemiecka w Polsce ma nie tylko taki status, ale swoją reprezentację w polskim Parlamencie.
Warto podkreślić, że wśród kontrdemonstrantów była niespodziewanie duża liczba osób młodych.
Stanisław Zdziech – Przewodniczący Klubu Gazety Polskiej im. Prezydenta Ryszarda Kaczorowskiego w Melbourne.
KOD w Australii przestraszył się demonstracji poparcia dla polskiego rządu i prezydenta
23 stycznia sympatycy Komitetu Obrony Demokracji próbowali zwrócić na siebie uwagę w Australii. Kilkanaście osób z biało-czerwonymi flagami Polski oraz niebieskimi flagami UE próbowało prowadzić demonstrację, aby następnie chwalić się w mediach społecznościowych organizacja manifestacji w Melbourne. Tymczasem Monika Wiench z Komitetu Obrony Polski w Australii w niezwykle emocjonalnej relacji z Melbourne opisuje, jak rzeczywiście wyglądał cały protest środowisk KOD i jak jego uczestnicy wystraszyli się liczebnej przewagi manifestacji poparcia dla polskiego rządu i prezydenta organizowanej przez Komitet Obrony Polski w Australii i Klubów „Gazety Polskiej,
– I znów, jak w czasach głębokiej komuny poszliśmy demonstrować. Znów jak wtedy, założyliśmy koszulki z napisem „Solidarność”, wyjęliśmy z miejsc z polskimi pamiątkami flagi, w ciągu kilku godzin przygotowaliśmy plakaty i ulotki, znów w sercach naszych zapanował niepokój i gniew. A wydawało się, że nie nastąpi to już nigdy więcej. Że tutaj, w Australii będziemy mieli wreszcie spokój – relacjonuje Monika Wiench z Komitetu Obrony Polski w Australii.
Jednocześnie Monika Wiench opisuje kulisy demonstracji KOD.
– Ustawili się do zdjęcia, postali i po trzydziestu minutach, widząc naszą kolosalną przewagę, poszli. Swoje zdjęcie, takiej małej, a zgodniej rodzinki, pewnie przekażą swoim mocodawcom w Europie, pochwalą się komuś, głównie Gazecie Wyborczej, że ponoć demonstrowali w Melbourne – tłumaczy przedstawicielka Komitetu Obrony Polski w Australii.
Uczestnicy manifestacji poparcia dla Polski i rządu Beaty Szydło śpiewali hymn Polski, a pod adresem grupki demonstrantów KOD wznosili wznosili okrzyki: „Zdrajcy”, „Targowica”, „Precz z komuną”.
– Było nas czterokrotnie więcej; z naszymi flagami, hasłami […]. Niektórzy z nas krzyczeli do nich „czy wam nie wstyd?”. Bo wśród nas byli więźniowie polityczni, ze Stowarzyszenia Więźniów Politycznych w Australii, byli działacze Klubu Gazety Polskiej w Melbourne, aktywni działacze pierwszej „Solidarności”, członkowie niedawno powstałego Komitetu Obrony Polski w Australii, szereg znanych w Polonii melbourneńskiej osób. Byli ci, którzy jeszcze nie tak dawno siedzieli w więziennych celach, walcząc o Polskę właśnie demokratyczną, wolną i niezawisłą – relacjonuje Monika Wiench z Komitetu Obrony Polski w Australii.
Doszło również do incydentu i ostrej wymiany zdań między uczestnikami obu manifestacji. W pewnym momencie jedna z uczestniczek demonstracji sympatyków KOD, członkini Australijskiego Instytutu Spraw Polskich wołała… łamaną polszczyzną: „My jesteśmy quality”.
– Z ponurymi minami, zadziwiająco szybko poszli do domu, żegnani na odchodne gwizdami i buczeniem. A my, wracaliśmy zadowoleni, zjednoczeni i silni – relacjonuje Monika Wiench.