Wrzutka
Kozioł Ofiarny
Od dawna nie przypuszczałem, że w jakiekolwiek kwestii będę się solidaryzował z panami Frasyniukiem i Zdrojewskim. A jednak! Chodzi o sprawę kardynała Gulbinowicza. Egzekucja moralna starego, schorowanego człowieka na minutę przed godziną jego śmierci zbrzydza mnie do cna. Powiadają „Roma locuta causa finita” – z decyzjami Watykanu nie powinno się dyskutować – ale jakoś nie potrafię uznać potępienia sędziwego hierarchy za akt odwagi mojego Kościoła raczej za wypchnięcie z sań najsłabszego z pasażerów na żer atakujących wilków. Potępienie opiera się na jednym przypadku molestowania szesnastolatka, co ujawnia film Sekielskiego, i pomówieniach o współpracę z SB, nieznajdujących mocnych dowodów ani choćby szkód, jakie taka współpracy mogła przynieść narodowi i Kościołowi. Każdy, kto żył w PRL, wie, że na pewnych stanowiskach hierarcha MUSIAŁ rozmawiać z esbecią. Otwartą kwestią pozostawało, co z tych rozmów wynikało. Na podstawie akt IPN-u Gulbinowicza uznano za osobę poszkodowaną. Przez lata nikt nie kwestionował jego zasług dla podziemnej Solidarności. Sądzę, że prawda, jak we wszystkim, co dotyczy ludzi, jest o wiele bardziej złożona – można bywać świętym i grzesznym, dokonywać czynów szlachetnych i podłych. Liczyć się powinien bilans, uczciwy osąd przeprowadzony z zachowaniem dystansu, a nie pod wpływem emocji chwili. Odmowa pochówku w katedrze jednego z wielu biskupów wrocławskich – na liście znajduje się oczekujący na beatyfikację Nankier, królewicz Karol Waza – niedoszły król Polski, kilku Piastów i trójka Habsburgów. Niestety, im dłużej o tym myślę, tym donośniej dobiega mnie szatański chichot – dobroczyńcy Solidarności odmawia się miejsca należnego mu choćby tylko z urzędu, a odprawia się szopkę z wprowadzeniem do katedry gdańskiej zwykłego przekręciarza, przeciwko któremu toczyły się śledztwa, a którego towarzysze toczą dziś bezpardonową walkę i z polskością, i z Kościołem katolickim.
Marcin Wolski