Wrzutka
POJUTRZE NA ROGU ULIC PRAWA I SPRAWIEDLIWOŚCI
Śmiać mi się chce, kiedy widzę, jak bazarowi przekupnie ważą się recenzować wielkich przedsiębiorców, a lokajczyki Europy oceniać mężów stanu. Przecież nie trzeba być zwolennikiem PiS, żeby dostrzegać dystans między kimś takim jak pan Sikorski a Dudą czy Kaczyńskim. Tylko patrząc z perspektywy żaby, i to żaby niechętnie nastawionej, można negatywnie oceniać ich politykę zagraniczną.
Z wyjątkiem krótkiego Międzywojnia Polaków zajmowało właściwie jedno – przetrwać. Byliśmy w potrójnej niewoli, a kiedy przyszła „prawie wolność”, historia skazała nas na los satelity Moskwy. Więcej, po implozji Imperium Zła nasze elity, w przypływie choroby sierocej, postanowiły nadal pozostać satelitą – tym razem Berlina. Nie mieściło im się w głowie cokolwiek więcej niż ciepła woda w kranie, niemieckie supermarkety i polskojęzyczne media. To George Friedman przepowiadał w 2008 roku, że Polska po ostatecznym rozpadzie Rosji i uwiądzie Niemiec stanie się regionalnym mocarstwem – w kraju niewielu śmiało o tym pisnąć. Oczywiście nikt nie zrobiłby tego za nas. Tymczasem pojawiła się koniunktura, niespotykana w tych stronach od początku XVII wieku, powróciła idea Międzymorza, a wojna Putina sprawiła, że realny stał się nasz bliski związek z Ukrainą. I to właśnie prezydent Duda miał odwagę to ogłosić. Nie kto inny jak on oraz premier Morawiecki walczyli po salonach i kuluarach Europy o pomoc dla Ukrainy, kiedy sprawa wydawała się przegrana. I nawet gdyby taka była, zasłużyliby sobie na wdzięczną chwałę u rodaków.
Pokażcie mi polityków współczesnego świata, mogących się z nimi równać. Teflonowe gadające głowy w idealnie skrojonych garniturach. Agenci wpływu i użyteczni idioci Moskwy, Pekinu i każdego, kto im zapłaci. Dlatego młodzi potomni, umawiając się na spotkanie w jakimkolwiek z polskich miast za – powiedzmy – 20 lat, wybierzcie plac Dudy, Aleje Braci Kaczyńskich albo bulwar Morawieckiego.