Resentymenty
Podstawą porządku współczesnego świata jest uznanie status quo i nienaruszalności istniejących granic. To prawda, niekiedy (jak w Afryce) kreślono je arbitralnie ponad głowami mieszkańców, ale jaka jest alternatywa w poprawianiu zaszłości – czystki etniczne, wojna wszystkich ze wszystkimi? Przedsmak był w Rwandzie w latach 90.
Terytoria sporne (choćby Alzacja i Lotaryngia) bywały zawsze zarzewiem konfliktów, a uzasadnienia historyczne można było stosować jak plastelinę. Np. do Krymu teoretycznie mogliby rościć pretensje Grecy, Turcy, a nawet Włosi (za pośrednictwem Genueńczyków, do których należała krymska Kaffa).
Szwedzka Skania to ongiś najważniejsza prowincja Danii, francuska Sabaudia wieki całe przynależała do Włoch, które zjednoczyła właśnie dynastia Sabaudzka. Prasłowiański Wrocław był przed II wojną światową trzecim miastem Rzeszy, ważnym ośrodkiem kultury i nauki (sześciu noblistów!). Doświadczenia ostatnich wojen dowodzą, że można wygrać na pogodzeniu z historią. I tak: Niemcy zaakceptowały utratę kolebki Prus – Królewca, a także Gdańska, Szczecina czy Wrocławia, my (z bólem) przyjmujemy do wiadomości, że dwa z trzech najważniejszych centrów naszej kultury – Wilno i Lwów – leżą poza naszymi granicami, Węgry (niechętnie) musiały się pogodzić z Siedmiogrodem w granicach Rumunii.
Kurczowe trzymanie się argumentów historycznych doprowadziło w byłej Jugosławii do serii krwawych wojen, a Serbia utraciła na koniec kolebkę swojej państwowości – Kosowo.
W agresji na Ukrainę Putin ma dość mocne argumenty historyczne – rzeczywiście, Księstwo Kijowskie było kolebką ruskiej państwowości, tu w roku 988 miał miejsce chrzest Rusinów w Dnieprze na polecenie księcia Włodzimierza. Tyle że tamta Ruś skończyła się wraz z najazdem mongolskim i bitwą pod Kałką, za jej spadkobiercę prawem kaduka uznała się Moskwa – pograniczny gródek korzystający z tatarskiego jarłyku, sama zaś „Małoruś” była mongolska, później litewska, polska, przejściowo turecka, a po rozbiorach rosyjska, choć w sporej części austriacka.
Jednak argumenty historyczne to broń niebezpieczna. Na ich podstawie Kijów mógłby domagać się zwierzchnictwa nad Moskwą, podobnie jak Mongolia czy – patrząc szerzej – Chiny. Idea zbierania „ziem ruskich”, możliwa za kolejnych Iwanów, za Władimira Władimirowicza jest jedynie groźnym, krwawym mirażem przypominającym sny Duce o Imperium Rzymskim czy Führera o Tysiącletniej Rzeszy. Na długie lata wykopuje trwały podział między pobratymczymi narodami, niszczy kulturowe więzi i sprawia, że wizja trwałego oddzielenia (niech jeszcze Ukraina zrezygnuje z cyrylicy) staje się nieodwracalnym faktem.
Przecież równie dobrze Stany Zjednoczone mogłyby najechać Wielką Brytanię pod hasłem, że ponieważ wzięły z niej początek, a dziś one są silniejsze, musi ona do nich należeć.
Marcin Wolski