Tekst alternatywny

Siła profesjonalizmu

Siła profesjonalizmu

Pierwsze pismo, jakie samodzielnie wydałam, w ogóle nie miało tytułu. Mam na myśli tytuł wydrukowany na pierwszej stronie pierwszego numeru, bo w głowie go mieliśmy od początku: „Rozmowy” – piękny, smoliście czarny, stylizowany na pismo ręczne, od razu zamówiony u Artysty, tylko jeszcze nie zrobiony, a może po prostu przez roztargnienie nierozpakowany. Byliśmy tak śmiertelnie zmęczeni przygotowaniem numeru pisma, co odbywało się w wolnych od zwykłej pracy chwilach, z zarwaniem nocy i czasu dla rodziny, ręcznym składaniem stron i pamiętaniem o wszystkim, że nawet tego nie zauważyliśmy. Nad drobnym, pisanym na staroświeckiej maszynie do pisania gęstym żeby się więcej zmieściło tekstem, na stronie tytułowej numeru pierwszego, została więc na zawsze duża biała przestrzeń, do wypełnienia wyobraźnią. Skład wtedy był śmiesznie prymitywny, ale jakie treści niósł, och, i jak niósł! Na szczęście pismo miało podtytuł w ramkach, więc drukarz się nie dziwił specjalnie, a dzięki temu podtytułowi nawet dziś da się zestawić pełny rocznik z tego, co poszło do bibliotek. Ileż przez te 34 lata wykonałam telefonów i spotkań, żeby wyjaśnić że ten „Biuletyn dla nauczycieli nr 1” to tak, to jest samo co biuletyn nr 2, tylko że nr 2 już był z tytułem.

Był to miesięcznik dla nauczycieli „Solidarności”, a wychodził w pionierskim okresie Wielkiej „Solidarności” lat 1980-81. Nakład dwa tysiące, dwadzieścia stroniczek, zrobionych z pięciu zszytych wpół kartek A-4. Wydaliśmy z kilkoma kolegami 13 numerów pisma. Ten trzynasty, rozesłany w paczkach około 10-12 grudnia 1981, a więc na dzień-dwa przed ogłoszeniem przez generałów końca naszych nadziei, czyli stanu wojennego, wracał tygodniami z regionów i zakładowych komisji oświaty, z adnotacją poczty: „Adresat już nie istnieje”. Adresat został aresztowany, internowany, w najlepszym razie podlegał komisarzom wojskowym i wyrzucony z pracy. Pewnie po dziś dzień te paczki leżą w piwnicach znajomych, gdzie je porozprowadzałam w obawie przed rewizją milicyjną; posiadanie dużych ilości groziło już więzieniem.

Z każdym rokiem nabieraliśmy w podziemiu profesjonalizmu. Coraz lepiej orientowaliśmy się w rozmiarach czcionek, punktach, layoutach, aplach, gatunkach farby itd. Pamiętaliśmy o datach i stopce, nawet jeżeli były tam tylko pseudonimy redaktorów. Jak ważne jest profesjonalne podejście, wie każdy, kto szukał czegoś w bibliotece lub czyichś zbiorach i nie znalazł, albo znalazł przypadkiem. Numery pism bez tytułu, książki i czasopisma bez wydawcy, bez daty. Kiedy dziś biorę do ręki piękną, lakierowaną, oprawioną graficznie przez Artystę Samego w Sobie książeczkę bez daty, bo zapomniał, bez strony tytułowej, bo taka jest koncepcja, bez autorów, bo nieważni, wydaną bladym ledwie widocznym druczkiem, bo taniej, małą ostrą czcionką, za gęstymi wersami, bo artystyczniej – wiem, że mam do czynienia z niewiedzą. I nawet nie próbuję męczyć oczu czytaniem. Tak wydanego produktu dziś nie kupię.

Teksty można podzielić najróżniej. Na poezję i prozę, lirykę i dramat, na użytkowe i literackie i tak dalej. I wielu ulega złudzeniu, że nieważna oprawa graficzna, ważna treść. To treść się podobno broni, to treść zachęca czytelnika albo go zniechęca. Tak, ale… Najważniejszy jednak jest początek, pierwsze zetknięcie się z produktem, ogólne wrażenie, łatwość wczytania się, tytuł, pierwsze słowa.

Lubię dzielić teksty ze względu na wolność czytelnika. Jedne teksty czyta się przymusowo, inne dobrowolnie. Przymusowo czytane są lektury szkolne („ach, gdzież są niegdysiejsze śniegi!” kto to napisał, Koteczku? no dobrze, François Villon), pisma sądowe, nakazy z administracji („natychmiast usunąć z piwnicy gabaryty…”), umowy, pity, instrukcje użycia. Szef na policji i tak musi przeczytać raport o morderstwie, choćby pisał go niegramotny szeregowy kretyn czarnym pazurem.

A wiersze? Publicystyka, felietony? Foldery biur podróży? Listy do klienta? Treści mądre i potrzebne? Powiedzmy, tylko dość potrzebne? Czy czytelnik przeczyta nasz tekst? Co go do tego skłoni? Wspaniałe treści, przesłania, niesione przez najlepszych autorów? Nie. Wolny, niczym nieprzymuszony wybór wymaga najpierw odpowiedniego pierwszego wrażenia – czcionka, barwy, format – i dopiero potem odpowiedniego wejścia w temat.

Czytelnik przeczyta to, co mu wpadnie w oczy i go nie denerwuje. Ładne i łatwe w ręku. Użyteczne. To, co może się przydać. A jeżeli niepotrzebne, to chociaż ciekawe. A jeżeli jeszcze nie wiadomo, czy ciekawe, to napisane przez kogoś, kto się czymś kojarzy. Więc ciekawy tytuł i obok nazwisko, po kilku tekstach już będzie to znane nazwisko. Teksty przygotowane tak, że same wchodzą w oczy i do pamięci czytelnikowi, który nawet tego nie zauważa.

Taka jest okrutna prawda dzisiejszych czasów. Rządzi nami komunikacja masowa i marketing. Największy Artysta, jeżeli nie myśli o czytelniku, o haczyku, na który go złapie, pozostaje Artystą Samym w Sobie. Artysta, który rozmawia tylko z Panem Bogiem, będzie miał go być może na zawsze za jedynego odbiorcę.

 

Felieton opublikowany na portalu Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich sdp.pl

Słuchaj niepoprawneradio.pl

Czytaj i oglądaj relacje blogpress.pl z wydarzeń niepodległościowych

Teresa Bochwic

Teresa_Bochwic