Tekst alternatywny

Tych klientów nie obsługujemy

Tych klientów nie obsługujemy

Zdarzyło się to sześć, może siedem lat temu, a więc już dosyć dawno. Dzisiaj takie przygody mi się już nie zdarzają, bo człowiek się starzeje. Szedłem przez Kraków ulicą Floriańską razem z jednym moim kumplem. Dla niepoznaki nazwę go w tym tekście Staszkiem, bo nie chcę go kompromitować. Dochodziła chyba pierwsza w nocy. O pierwszej w nocy przez Floriańską trudno się przedrzeć, bo ludzi jest wtedy więcej niż o pierwszej po południu. Szliśmy dosyć dziwnie, nasze poruszanie się przypominało zygzakowanie okrętu wojennego, albo tak zwane ruchy Browna. Na rogu ulicy św. Marka Staszek zatrzymał się.

– Tomeek – wyjąkał. – Chodźże, wstąpimy do klubu.

W dawnych czasach klub to było eleganckie miejsce, w którym dżentelmeni z bokobrodami sączyli sherry, palili cygara i dyskutowali o polityce i finansach. Dzisiaj klub to jest miejsce, z którego dobywają się stłumione dźwięki typu „dup, dup, dup”, gdzie jarzą się ultrafioletowe świetlówki i gdzie można wyrwać panienkę.

– Ja tam mam dosyć – odparłem, usiłując utrzymać pozycję pionową. – Ja chcę do domu.

– E, chodźże… – powtórzył Staszek.

Podeszliśmy do wejścia. Przy wejściu stał Selekcjoner. Selekcjoner jest to wynalazek niemiecki z czasów drugiej wojny światowej. Decydował, kto pójdzie do gazu, a kto nadaje się do wykonywania prostych zajęć praktyczno-technicznych. Nasz Selekcjoner wyglądał tak, jak powinien wyglądać Selekcjoner, to znaczy miał prawie dwa metry wzrostu i składał się z masy mięśniowej i tłuszczowej.

– Bardzo mi przykro, ale ja panów nie wpuszczę – oświadczył na nasz widok.

– Dla… dlaczego? – wybełkotał Staszek.

– Bo panowie jesteście nietrzeźwi. Nie wolno mi panów wpuścić.

– No widzisz? – zwróciłem się do Staszka. – Pan ma rację. Rób co chcesz, ale ja idę na przystanek i wracam do domu.

No i wróciłem.

Przypomniała mi się ta drobna historia w związku z okropną lamentacją, którą na forum Unii Europejskiej podniósł niejaki Robert Biedroń. Biedroń to dosyć dziwna osoba. Jest zawodowym homoseksualistą i bycie homoseksualistą to jedyna rzecz, którą potrafi robić. W jego biogramie możemy przeczytać, że skończył studia politologiczne i bez powodzenia próbował napisać doktorat. Poza tym nigdy nie pracował. Od czasów studenckich zawsze działał, ale nie pracował. Działa do dziś Z tego działania niewiele wynika, ale działając można jakoś przeżyć – na pajdę czarnego chleba i kubek kawy zbożowej panu Biedroniowi na pewno nie zabraknie.

Otóż występując publicznie na forum Parlamentu Europejskiego pan europoseł Biedroń (całą partię założył w tym celu, żeby dostać się do Brukseli, po czym, gdy mu się to udało, koleżanki i kolegów zostawił na lodzie), lamentował, że są w Polsce miejsca, do których nie ma on wstępu ze względu na swoją orientację seksualną. Selekcjoner go nie wpuści. Stoją przed różnymi knajpami uzbrojone bojówki jakiegoś ONR-u i sprawdzają, czy potencjalny klient aby na pewno jest hetero, a nie homo. Jak to sprawdzają, tego nie wiem. Może trzeba wypełniać przed wejściem jakieś testy, które sprawdza potem komisja egzaminacyjna?

W każdym razie zapytany o konkrety, gdzie mianowicie – do jakich kawiarni, restauracji, sklepów – Biedroń nie jest wpuszczany, europoseł nie potrafił odpowiedzieć. Zaczął gorączkowo szukać w telefonie adresów, no i w końcu znalazł – a przynajmniej tak mu się wydawało, że znalazł – jeden adres w Krakowie. Taka knajpa przy ulicy Stolarskiej, gdzie jest przyczepiona naklejka „Stop dla ideologii LGBT”. Dla ideologii, nie dla pojedynczych ludzi. Nie wiem czy Biedroń kiedykolwiek był w moim mieście, ale w tej knajpie na pewno nie był, bo stężenie knajp na metr kwadratowy jest w Krakowie takie, że nawet ja wszystkich nie znam.

To chyba Janusz Szpotański wymyślił powiedzenie o cierpieniu na pluszowym krzyżu. Pan Biedroń lubi sobie tak wygodnie cierpieć. Parafrazując Isaaka Bashewisa Singera – homofobia jest potrzebna aktywiście homoseksualnemu jak powietrze do oddychania. Jeżeli gdzieś jej nie ma, to on ją wymyśli.

Tomasz Kowalczyk

Tomasz_Kowalczyk_big