Walkower
Zdumiewające jak łatwo ludzie i ich organizacje stają się zaprzeczeniem samych siebie.
Nie chce się wierzyć, że Platforma Obywatelska startowała z hasłami mniejszych podatków, taniego uproszczonego państwa i powszechnej aktywności społecznej, której przejawem miała być demokracja wewnątrzpartyjna, polegająca na „castingu” przywódców na wszystkich szczeblach. Raz (zdążyli o tym już wszyscy zapomnieć) nawet to przeprowadziła.
Jednak do lamusa dziejów przejdzie z dorobkiem rosnącego fiskalizmu, monstrualnej biurokracji sprzęgniętej z korupcją, a co do demokracji…? Po wycięciu wszelkich postaci z charakterem nie ma mowy o żadnej demokratycznej rywalizacji, albowiem platformista może sobie wybrać na wodza każdego, pod warunkiem że będzie to Donald Tusk.
Jak daleko procesy petryfikacji i sklerotyzacji PO musiały zawędrować, skoro jej lider, ponoć przepojony sportowym duchem, boi się sparingu z Jarosławem Gowinem? Mówi się, że wszystkich zwolenników konkurenta można zmieścić w jednym pokoju (inna sprawa, że w Krakowie mają pokoje spore), co do charyzmy zaś, jest tak śladowa, że niewykrywalna nawet przez specjalną aparaturę, a jednak Donaldinio nie chce zaryzykować. Czego się boi? Co takiego może mu powiedzieć kulturalny Galicjanin?
Być może jednak nie chodzi o to, co Gowin może powiedzieć, tylko to, czego Tusk żadną miarą odpowiedzieć nie może. Jakiekolwiek pytanie, na jakikolwiek temat, czy to będzie gospodarka, polityka zagraniczna, szkolnictwo, służba zdrowia, zadane choćby w najłagodniejszym tonie, będzie nokautujące. I Donald, jak towarzysz Gomułka w 1956 r., kiedy mógł zostać rzeczywistym przywódcą narodu, a sam zaczął dokręcać śrubę, doskonale o tym wie. Lepiej niż jego elektorat, kumple i wyznawcy, urzędnicy i biurwy, lemingi i flamingi, wie, że za wilczymi oczami i kamienną twarzą ukrywa się pustka.
I jak najdłużej należy ją ukrywać. Historykiem jest kiepskim, ale zna efekt słynnego starcia Miodowicza z Wałęsą i nie zamierza ryzykować czegoś podobnego. Jego pomysł na miażdżące zwycięstwo nad konkurentem polega na lekceważeniu go, pomniejszeniu znaczenia, sprowadzenia do rzędu postaci niepoważnych. Partyjne szeregi muszą dostać czytelny sygnał, żeby nie próbowały stawiać na rywala, bo każdy śmiałek szybko podzieli jego los.
Czy może się to udać? We własnej partii być może tak, ale w skali kraju?
Z doświadczenia historycznego wiem, że społeczeństwa (i polskie nie jest pod tym względem wyjątkiem) potrafi swoim przywódcom wybaczyć bardzo wiele rzeczy – kłamstwo i arogancję, uciekanie się do demagogii i metod silnej ręki, lekceważenie i łamanie zasad demokracji, nepotyzm, korupcję, a nawet skandale obyczajowe. Nie wybaczy na pewno jednego – tchórzostwa.
Marcin Wolski