Tekst alternatywny

Wega

Wega

Jest taki bardzo dobry film z gatunku science-fiction (z takiego rodzaju, który nazywam inteligentnym SF) z 1997 r., zatytułowany „Kontakt”. Główna bohaterka grana przez Jodie Foster jest naukowcem zajmującym się radioastronomią. Jej obsesją staje się odebranie sygnału od innych istot inteligentnych, być może żyjących gdzieś na odległych planetach (w istocie, jest taki program naukowy o nazwie SETI). W końcu udaje jej się odebrać sygnał, dochodzący z okolic gwiazdy Wega. Gdy wiadomość o tym rozprzestrzenia się po świecie, tłumy ludzi zbierają się na gigantycznym pikniku pod obserwatorium. Jak zwykle nie brak tam świrów, noszących na głowach czapki z folii aluminiowej, by w ten sposób odebrać bezpośrednio sygnały Obcych, mistrzów medytacji transcendentalnej łączących się z Wegą telepatycznie, czy facetów przebranych za Elvisa i przekonanych, że to on nadaje jakieś swoje nowe przeboje. Są też kuchmistrze serwujący głodnym potrawy wegańskie (w rzeczywistości nazwa Wega pochodzi od arabskich astronomów wczesnego średniowiecza i oznacza „pikujący orzeł”).

Odnoszę wrażenie, że w Parlamencie Europejskim, gdzie debatowano niedawno nad nałożeniem podatku na mięso, nie brakuje takich świrów jak owi z filmowego pikniku. Celem jest ograniczenie spożywania mięsa poprzez podwyższanie jego cen, a w konsekwencji zmniejszenie pogłowia zwierząt hodowlanych i ograniczenie emisji gazów cieplarnianych do atmosfery (skądinąd, proszę mi wybaczyć, bo brzmi to niesmacznie – ludzie na diecie wegetariańskiej produkują więcej takich gazów, niż ci którzy preferują schabowego z kapustą). Oczywiście żadne państwo UE nie zgodzi się na taki idiotyzm, bo żadne państwo nie chce zarąbać swojej gospodarki. Mamy do czynienia z postulatami eko-ideologicznymi, które z prawdziwą, naukową ekologią nie mają niczego wspólnego. Rzecz jasna, ograniczenie produkcji mięsa i przywalenie podatkiem musi komuś służyć (jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o…), ale wydaje mi się, że w strukturach unijnych siedzą też i wariaci, którzy święcie wierzą, że ocalą nas od rzekomej klimatycznej zagłady poprzez redukcję ilości spożywanego mięsa. Przykładem pani dr Sylwia Spurek, która z wykształcenia jest prawnikiem i o przyrodzie zapewne wie akurat tyle, co ja o starożytnej poezji chińskiej. Dość wspomnieć o jej stwierdzeniu, że krowy są gwałcone żeby dawały mleko, ergo, krowa mleczna niezapłodniona mleka nie daje. Nie jestem pewien, czy pani Spurek widziała kiedykolwiek na własne oczy żywą krowę; jest to osoba z głową nabitą frazesami ekologistycznymi modnymi w kręgach młodych, wykształconych z dużych miast i zapewne nie wie, kiedy powstało na Ziemi życie, czym jest taksonomia zwierząt i czym różni się w niej na przykład podgromada od infragromady.

Otóż człowiek jest istotą wszystkożerną. Człowiek nie żre trawy, jak krowa czy owca i nie przeżuwa jej później kładąc się na łące, bo nie ma czterokomorowego żołądka. Oczywiście, że dobrze zrobi nam kilka dni bez mięsa i że mięso należy uzupełniać jarzynami i owocami zawierającymi cenne witaminy. W ten sposób uzyskujemy zbilansowaną, zdrową dietę.

Problem w tym, że wegetarianie i weganie są bardzo nietolerancyjni. Osobiście nikomu nie zaglądam do talerza, bo to jest jego sprawa, co lubi jeść. Oni natomiast chcieliby przerobić wszystkich na swoją modłę, jak nie po dobroci, to przymusem – na początek finansowym. Pamiętam kolację, na którą mojego kumpla i mnie zaprosił znajomy, który jest wegetarianinem (nie weganinem, bo jada też nabiał. Z tego, co słyszałem, dr Spurek nie jada nawet miodu). Było pieczywo, masło, sałatki, surówki i różne rodzaje serów, skądinąd wyśmienitych. Ale cóż by mu szkodziło nakupować trochę wędlin? Przecież nie zmuszalibyśmy go do ich spożywania. Po czym, po rozmowach na różne tematy, pożegnaliśmy się. I razem z kumplem poszliśmy na kebaba, żeby po kolacji zjeść wreszcie kolację.

Można zakończyć fragmentem kawałku zespołu Świetliki, w którym Marcin Świetlicki melorecytował: „Nigdy nie oddam, nie oddam nikomu – mojej wolności i salcesonu!”.

Tomasz Kowalczyk