Zakazu choinki i kolęd w Polsce nie będzie
Tajemnicza, histeryczna wręcz niechęć do symboliki Bożego Narodzenia części Europejczyków, niewierzących, ale szczycących się postawą tolerancji, jest zupełnie niezrozumiała dla chrześcijan, a w szczególności dla katolików. To chrześcijaństwo od czasów Chrystusa wypracowało przekonanie o równości wszystkich ludzi, a więc i ich praw ludzkich, również kobiet i niewolników, co w owych czasach było wręcz rewolucyjnym podejściem. A współczesna niewierząca Europa twierdzi, że uznaje równość za podstawowe prawo człowieka, nie chce jednak przyznać nawet tego, że to w tablicach mojżeszowych i nauce Chrystusa są jej korzenie aksjologiczne (związane z wyznawanymi wartościami).
Chrześcijanie jednak – wolę mówić katolicy, bo tych znam na co dzień od zewnątrz, i że tak powiem, od środka – katolicy zatem równość ludzi uważają za oczywistą, za swoje naturalne środowisko, i z goryczą przypominają o tym twórcom nowych rozwiązań, np. gdy ci ustalają preambuły zjednoczeniowych traktatów europejskich.
No cóż, tajemnica niechęci do symboliki chrześcijańskiej jest zapewne dość prosta. Po pierwsze najwyraźniej ktoś za to płaci. Granty idą raczej na niesprzyjające zachowaniu chrześcijaństwa cele (prawda, że czasem tak jest). Odrzucenie chrześcijaństwa z jego systemem wartości to także możliwość hołdu dla doraźnej przyjemności i wygody. A chrześcijaństwo wymaga wiele zarówno od poszczególnych ludzi, jak i od całych społeczności. Dla wielu ludzi o wiele za wiele. Te wymagania dotyczą rozmaitych sfer życia, w których należałoby się wg przykazań ograniczać. Wystarczy przejrzeć listę siedmiu grzechów głównych (link znajdziesz wszędzie) czy choćby Dekalog. Te wymagania prowadzą do wyrzeczeń. Wyrzeczenia są nieprzyjemne, podczas gdy przyjemności są przyjemne w najwyższym, często wzmacnianym rozmaitymi środkami chemicznymi i psychologicznymi stopniu, a do przyjemności człowiek przyzwyczaja się szybko jak niedźwiedź do znajomego śmietnika. Nie ma Dekalogu, nie ma powodu, żeby się ograniczać.
Przez wieki pewna część chrześcijan rozumiała swoje posłannictwo jako ścisłe ograniczenie, nakaz ascezy itp. Reszta musiała jakoś jednak żyć, jeść, pić, kochać się, nieuchronnie rodząc dzieci itd., czego naturalność tak znakomicie opisał w wielu homiliach polski Papież. Zwracał on uwagę, że przede wszystkim te wyrzeczenia nie mają na celu opresji, ale ustalenie osobistej odpowiedzialności za własne postępowanie, oraz ustanowienie porządku, sprzyjającego na dłuższą metę spokojowi społecznemu i wychowaniu nowych pokoleń. To prawda, spod cnót nierzadko wystawał przykryty hipokryzją występek, a rzadko udawało się to wszystko tak utrzymać, żeby funkcjonowało jak w dobrze naoliwionym mechanizmie starej generacji.
Rozluźnienie nakazów dokonywało się często drogą krwawych rewolucji.
Teraz jest zmiana bez rewolucji. Ewolucja polega na gwałcie zadawanym wierzącym powoli i ostrożnie, za pomocą zręcznie podmienianych znaczeń znanych pojęć, na wolności prowadzącej do zniewolenia (np. demokracja w naszej konstytucji to bynajmniej nie demokracja liberalna, o której głownie dziś się mówi w Europie), równości prowadzącej do wykluczenia niewygodnie myślących, na gloryfikacji indywidualnej przyjemności, na podważaniu powszechnie przyjmowanych dotychczas celów, jak szczęśliwa rodzina, dobre państwo, duma ze swego kraju i jego dokonań itp. i zamiana wstrzemięźliwości na nieograniczoną niczym konsumpcję, a więc morderczy wyścig po pieniądze. Na wychowaniu skrajnie egotycznie nastawionych młodych pokoleń, które same w sobie przestały być jakimkolwiek celem społecznym. Jedyny zakaz, w tej sytuacji właściwie niezrozumiały, dotyczy pedofilii, ale i to być może na razie, podmywa ona resztki moralności dawnej Europy, obniżającej konsekwentnie wiek karalności, łagodnie traktującej nawet kompletnie zwyrodniałych gwałcicieli i seryjnych morderców małych dzieci (Belg Dutroux wychodził na wolność, dopiero po ostatnim procesie dostał dożywocie, zbrodnie w Wielkiej Brytanii wobec tysięcy dzieci z przytułków przez trzydzieści lat krył cały system powiązań polityków i dziennikarzy).
A równość? „Wszystkie zwierzęta są równe” – głosił napis na folwarku zwierzęcym w słynnej powieści Orwella. „…ale niektóre są równiejsze” – pojawiła się po jakimś czasie druga część napisu. To mogłoby być hasło dzisiejszej Europy, gdyby naprawdę chciała wyzbyć się hipokryzji.
W tej właśnie sytuacji żyjemy teraz. Pojawiło się w prawicowej niszy kilka znakomitych publikacji na ten temat, odnoszących się szczegółowo do bieżących wydarzeń. Piotr Skwieciński, Stanisław Janecki, Dariusz Karłowicz napisali znakomite teksty. Tak, nie ma co mówić o równym traktowaniu, szacunku i tolerancji dla przeciwnika politycznego, dyskusji na argumenty, niechęci do propagandy.
Zresztą od bardzo dawna tak nie jest, jeżeli w ogóle było kiedykolwiek.
Teresa Bochwic